Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/348

Ta strona została przepisana.

Mikołaj położył ciężką rękę na jej ramieniu i zbliżywszy do niej twarz powiedział:
— Powiedz im — ciebie oni posłuchają — że to bardzo łatwo! Popatrz sama. To jest na przykład ściana więzienia, a obok — latarnia. Naprzeciw — odludzie, na lewo — cmentarz, na prawo — ulice, miasto. Do latarni podchodzi latarnik — w dzień. Chce oczyścić latarnię, przystawia drabinę do muru, włazi, zaczepia o występ muru haki sznurowej drabiny, spuszcza ją na podwórze więzienne i — odchodzi. Tam, za murem, wiedzą, kiedy to będzie zrobione, i proszą kryminalnych, żeby podnieśli krzyk, albo sami go podnoszą, a ci, którym to jest potrzebne, po drabinie przez mur — raz, dwa — gotowe!
Wymachiwał rękami przed twarzą matki przedstawiając jej swój plan. I wszystko w jego planie wydawało się jasne, proste, zręcznie obmyślone. Matka znała go jako chłopca ciężkiego i nieobrotnego. Oczy Mikołaja patrzyły dawniej na wszystko z ponurą złością i niedowierzaniem, a teraz, jak gdyby przejrzały na nowo, płonęły jasnym i ciepłym światłem wzruszając i przekonywając matkę...
— Pomyśl! Przecież to będzie za dnia! Koniecznie za dnia!... Komu przyjdzie do głowy, że więzień zdecyduje się uciekać w dzień, w oczach całego więzienia.
— A jeżeli — zastrzelą? — powiedziała wzdrygnąwszy się kobieta.
— Kto? Żołnierzy nie ma, dozorcy przybijają rewolwerami gwoździe...
— Za proste mi się to jakoś wyda je...
— Zobaczysz, że mówię prawdę! Ty tylko pomów z nimi! Mam wszystko przygotowane — sznurową drabinkę, haki, mój gospodarz będzie latarnikiem...
Za drzwiami ktoś krzątał się, kaszlał, brzęczało żelazo.
— Otóż i on! — powiedział Mikołaj.