Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/351

Ta strona została przepisana.

— Żegnaj, matko!
Czekała nie wypuszczając jego ręki.
— Nie martw się i nie gniewaj! — powiedział.
Te słowa i uparta zmarszczka na jego czole odpowiedziały jej.
— No, co ty? — wyjąkała spuściwszy głowę. — Co tam...
I wyszła pośpiesznie nie spojrzawszy na niego, żeby łzy w oczach i drżące usta nie zdradziły jej uczuć. Po drodze zdawało się jej, że ręka, w której ściskała mocno odpowiedź syna, ciągnie ją i boli, i cała stała się ciężka, jak od uderzenia w ramię. W domu wsunęła karteczkę w dłoń Mikołaja, stanęła przed nim oczekując aż rozprostuje mocno zwinięty papierek i znowu odczuła drżenie nadziei. Ale Mikołaj powiedział:
— Oczywiście! Oto co pisze: „Nie uciekniemy, towarzysze, nie możemy. Nikt z nas. Stracilibyśmy szacunek dla siebie. Zwróćcie uwagę na niedawno aresztowanego chłopa. Zasłużył na wasze starania, wart jest zachodu. Tutaj jest mu zbyt ciężko. Codzienne starcia z władzami. Był już dobę w ciemnicy. Zamęczą go. Wszyscy prosimy o niego. Pocieszcie i przygarnijcie moją matkę. Opowiedzcie jej, cna wszystko zrozumie“.
Matka podniosła głowę i cicho, głosem, który załamał się nagle, powiedziała:
— No i cóż tu jest do opowiadania? Rozumiem!
Mikołaj odwrócił się pośpiesznie, wyjął chustkę, wytarł głośno nos i mruknął:
— Nabawiłem się kataru, widzicie...
Po czym zakrył oczy rękami, żeby poprawić okulary, i ciągnął dalej chodząc po pokoju:
— Widzicie — i tak byśmy nie zdążyli...
— To nic, niech go sądzą! — powiedziała ściągając brwi matka, a serce jej napełniła mglista tęsknota.