Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/359

Ta strona została przepisana.

— To wasza sprawa! — odparł schylając głowę.
— Nie możemy iść razem. Idźcie polem ku ogrodom. Stamtąd widać mury więzienia. Ale — jeżeli spytają was co tam robicie?
Matka uradowana odpowiedziała z pewnością siebie:
— Już ja będę wiedziała, co powiedzieć!...
— Nie zapominajcie, że dozorcy więzienni was znają! — mówiła Sasza. — Jeśli zobaczą was tam...
— Nie zobaczą! — zawołała matka.
Ożywiła się — tlejąca zawsze w jej sercu niedostrzegalnie nadzieja buchnęła nagle jasnym płomieniem.
— A może i on także... — myślała ubierając się pośpiesznie.
Po godzinie matka była już w polu za więzieniem. Ostry wiatr wirował wkoło niej, rozdymał jej suknię, uderzał o zamarzłą ziemię, chwiał starym płotem ogrodu, obok którego przechodziła, i z rozpędu uderzał o niewysoki mur więzienny. Wywracał się, wpadał za ścianę, zmiatał z podwórza czyjeś krzyki, roznosił je w powietrzu, podrzucał aż w niebo. Po niebie biegły szybko obłoki odsłaniając małe okienka, przez które przeświecała sina dal.
Za matką był ogród, przed nią cmentarz, a na prawo, w odległości dziesięciu sążni, więzienie. Obok cmentarza żołnierz pędził na linie konia, drugi stał obok niego, tupał głośno o ziemię nogami, krzyczał, gwizdał i śmiał się. Nikogo więcej nie było koło więzienia.
Przeszła powoli obok nich. Poszła dalej ku cmentarnemu ogrodzeniu spoglądając z ukosa na prawo i za siebie. I nagle poczuła, że nogi jej zadrżały i ociężały, jak gdyby przymarzły do ziemi.
Zza węgła więzienia wyszedł pośpiesznie, jak zawsze chodzą latarnicy, zgarbiony człowiek z drabiną na ramieniu. Matka zmrużyła oczy ze strachu, po czym rzuciła szybkie spojrzenie na żołnierzy. Dreptali w jednym