Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/361

Ta strona została przepisana.

żała sobie jako coś strasznego i skomplikowanego. Ta szybkość oszałamiała ją i przytępiała świadomość. Na ulicy nie widać już było Rybina, szedł jakiś wysoki człowiek w długim płaszczu, biegła dziewczynka. Zza węgła więzienia wyskoczyło trzech dozorców. Biegli jeden obok drugiego i wszyscy wyciągali przed siebie prawe ręce. Jeden z żołnierzy pobiegł im naprzeciw, drugi krążył koło konia starając się wskoczyć nań, ale koń nie pozwalał się dosiąść, podskakiwał i wszystko wokół zdawało się podskakiwać razem z nim. Bez przerwy zachłystując się dźwiękiem, przecinały powietrze gwizdki. Ich pełne trwogi, rozpaczliwe krzyki, zbudziły w kobiecie świadomość niebezpieczeństwa. Wzdrygnęła się i poszła obok ogrodzenia cmentarnego śledząc ruchy dozorców. Ale dozorcy i żołnierze pobiegli za drugi róg więzienia i znikli. Zaraz za nimi przebiegł pomocnik naczelnika, którego znała, w rozpiętym mundurze. Zjawiła się niewiadomo skąd policja i zbiegli się ludzie.
Wiatr kołował i miotał się, jak gdyby cieszył się z czegoś i przynosił kobiecie urywane, pomieszane krzyki, gwizd... Całe to zamieszanie cieszyło ją, poszła prędzej myśląc:
— A więc i on — mógłby!
Nagle zza ogrodzenia wynurzyło się naprzeciw niej dwóch policjantów.
— Stój! — krzyknął jeden dysząc ciężko. — Nie widziałaś człowieka z brodą?
Pokazała ręką w stronę ogrodów i odpowiedziała spokojnie:
— Tam pobiegł — a co?
— Jegorow! Gwizdaj!
Poszła do domu. Było jej czegoś żal. Na dnie serca czuła osad goryczy i rozdrażnienia. Gdy wchodziła z pola w ulicę, przeciął jej drogę dorożkarz. Podniósłszy głowę