Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/367

Ta strona została przepisana.

Zapanowała cisza. W ciągu kilku sekund matka słyszała tylko cienki, pośpieszny skrzyp pióra po papierze i bicie własnego serca.
Starszy sędzia czekał, jak gdyby także wsłuchując się w coś. Jego towarzysze poruszyli się. Wówczas powiedział:
— Taak... — Andrzej Nachodka! Czy przyznajecie się...
Andrzej podniósł się powoli, wyprostował się i, pociągając w dół wąsy, patrzył spode łba na staruszka.
— Do jakiej winy mam się przyznać? — zapytał swym zwykłym, śpiewnym i powolnym głosem wzruszywszy ramionami. — Nie zabiłem, nie ukradłem, nie zgadzam się tylko z takim porządkiem życia, przy którym ludzie zmuszeni są ograbiać i zabijać jeden drugiego...
— Odpowiadajcie zwięźlej — z wysiłkiem, ale wyraźnie powiedział staruszek.
Na ławach, za sobą, matka wyczuła ożywienie. Ludzie cicho szeptali do siebie i poruszali się, jakby oswobadzając się z pajęczyny szarych słów porcelanowego człowieka.
— Słyszysz, jak to oni? — szepnął Sizow.
— Fiodor Mazin, odpowiadajcie...
— Nie chcę! — wyraźnie powiedział Fedzia zrywając się z miejsca. Twarz jego oblał rumieniec wzburzenia, oczy błysnęły, nie wiadomo dlaczego założył ręce w tył.
Sizowowi wyrwał się cichy okrzyk, matka rozwarła szeroko oczy ze zdumienia.
— Zrzekłem się obrony i nie będę wcale mówić. Sąd wasz uważam za bezprawny! Kim wy jesteście? Czy to lud dał wam prawo sądzenia nas? Nie, nie dał wam takiego prawa! Nie znam was!
Usiadł i skrył swoją rozpaloną twarz za ramieniem Andrzeja.
Gruby sędzia pochylił głowę ku starszemu i szepnął mu coś. Sędzia z bladą twarzą podniósł powieki, spojrzał