Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/369

Ta strona została przepisana.

się jej, że pytają jakby z musu, z trudem wysłuchują odpowiedzi, wszystko z góry wiedzą i nic ich nie interesuje.
Oto stoi przed nimi żandarm i mówi basem:
— Na Pawła Własowa wskazywali wszyscy jako na głównego podżegacza...
— A na Nachodkę? — leniwie i niegłośno zapytał gruby sędzia.
— I na niego także...
Jeden z adwokatów powstał mówiąc:
— Czy mogę?
Staruszek zapytał kogoś:
— Pan nie ma nic przeciw temu?
Wszyscy sędziowie wydawali się matce chorymi ludźmi. W ich pozach i głosach przebijało zmęczenie, twarze ich wyrażały chorobliwe znużenie i dokuczliwą, szarą nudę. Widocznie wszystko to było dla nich ciężkie i niewygodne — mundury, sala, żandarmi, adwokaci, obowiązek siedzenia w fotelach, pytania i słuchania.
Stanął przed nimi znany matce żółtolicy oficer i, rozciągając z powagą słowa, opowiadał głośno o Pawle, o Andrzeju. Matka słuchając go myślała mimo woli:
— Niewiele wiesz.
I patrzyła na ludzi za kratą już bez strachu o nich, bez współczucia dla nich — współczucie było tu jakby nie na miejscu, wywoływali w niej tylko podziw i ogrzewającą serce miłość. I podziw ten był spokojny, miłość — radosna i jasna. Młodzi, silni, siedzieli z boku pod ścianą, prawie nie mieszając się do monotonnej rozmowy świadków z sędziami, do sporów adwokatów z prokuratorem. Czasem któryś z nich uśmiechnął się pogardliwie, mówił coś towarzyszom i po twarzach ich przebiegał ironiczny uśmiech. Andrzej i Paweł prawie cały czas rozmawiali cicho z jednym z obrońców — matka widziała go w przeddzień u Mikołaja. Mazin przysłuchiwał się ich rozmowie bardziej