Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/372

Ta strona została przepisana.

I nie mogąc powstrzymać uśmiechu na szerokiej, zwiędłej twarzy, dodała:
— Ty, Niłowna, nie gniewaj się na mnie. Palnęłam ci wpierw, że niby twój jest wszystkiemu winny, ale diabeł ich, prawdę mówiąc, wie, który z nich bardziej winny! Co to na naszego Grzegorza żandarmi i szpicle wygadywali! Postarał się rudy pies!
Była najwidoczniej, może nie zdając sobie z tego nawet sprawy, dumna z syna. Matka znała to uczucie i odpowiedziała na jej słowa dobrym uśmiechem.
— Młode serce jest zawsze bliższe prawdy... — odezwała się cicho.
Po korytarzu wałęsali się ludzie, zbierali się w gromadki, rozmawiali ze wzburzeniem, rozważali przytłumionymi głosami. Prawie nikt nie stał samotnie — na wszystkich twarzach widać było wyraźnie chęć mówienia, pytania, słuchania. W wąskiej, białej rurze korytarza, między dwiema ścianami, ludzie miotali się w przód i w tył, niby pod uderzeniami silnego wiatru. Zdawało się, że szukają jakiegoś twardego i mocnego gruntu, na którym mogliby stanąć.
Starszy brat Bukina, wysoki i jak on bezbarwny, wymachiwał rękami, kręcił się na wszystkie strony i dowodził:
— Wójt Klepanow jest tutaj nie na miejscu...
— Milcz, Konstanty! — prosił go ojciec, maleńki staruszek oglądając się bojaźliwie.
— Nie, muszę powiedzieć! Opowiadają o nim, że zeszłego roku zabił swego podwładnego. O żonę im poszło. A teraz żyje z nią. Jakże to zrozumieć? A przy tym — to znany złodziej...
— Ach ty Boże mój! Konstanty!
— Racja! — powiedział Samojłow. — Racja! Sąd nie jest taki jak należy...