Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/383

Ta strona została przepisana.

z nich — wąsy mu drżały, w oczach świeciła, się znana jej, chytra, kocia przymilność. Potarł mocno głowę długą ręką i westchnął:
— Naprawdę? — powiedział kiwając głową. — A ja myślę, że nie jesteście sędziami, tylko obrońcami...
— Proszę mówić o istocie sprawy! — sucho zauważył staruszek.
— O istocie? Dobrze! Już zmusiłem się do uwierzenia, że jesteście naprawdę sędziami, ludźmi niezależnymi, uczciwymi...
— Sąd nie potrzebuje waszej charakterystyki!
— Nie potrzebuje? Hm — no... Mimo to będę mówił dalej... Jesteście ludźmi, dla których nie ma ani swoich, ani obcych, jesteście wolnymi ludźmi. Przed wami stają dwie strony. Jedna skarży się — grabią mnie i mordują! A druga odpowiada — mam prawo grabić i mordować, ponieważ posiadam karabin...
— Czy macie do powiedzenia coś związanego ze sprawą? — podnosząc głos zapytał staruszek. Ręka drżała mu i matka widziała z przyjemnością, że złości się. Ale zachowanie się Andrzeja nie podobało się jej — nie zlewało się z nastrojem mowy jej syna, a ona pragnęła poważnego i surowego sporu.
Chachoł popatrzył w milczeniu na staruszka, po czym, pocierając głowę, powiedział poważnie:
— W związku ze sprawą? Po co mam mówić z wami o tym? To, co należało powiedzieć, towarzysz mój już powiedział. Resztę dopowiedzą wam, gdy nadejdzie czas, inni...
Staruszek uniósł się na fotelu i oznajmił:
— Odbieram wam głos! Grzegorz Samojłow!
Zacisnąwszy mocno usta, chachoł opuścił się leniwie na ławę, obok niego powstał Samojłow i potrząsnął kędzierzawą czupryną.