Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/389

Ta strona została przepisana.

życia. Nieumiejętność wyrażania swych uczuć hamowała je. Zużywano wiele słów, ale mówiono o najprostszych rzeczach — o bieliźnie, o odzieży, o konieczności strzeżenia zdrowia.
Brat Bukma wymachując rękami, przekonywał młodszego brata:
— Właśnie — sprawiedliwości! Niczego więcej!
Młodszy Bukin odpowiadał:
— Pilnuj szpaka...
— Będzie cały i zdrowy!...
Sizow trzymał siostrzeńca za rękę i mówił powoli:
— Tak, Fiodor, a więc — pojechałeś...
Fedzia pochylił się ku niemu i szepnął mu coś na ucho uśmiechając się szelmowsko. Żołnierz z konwoju uśmiechnął się także, ale zaraz przybrał surowy wyraz twarzy i chrząknął.
Matka mówiła z Pawłem, podobnie jak inni i o tym samym — o ubraniu, o zdrowiu. Ale w piersi jej tłoczyły się dziesiątki pytań. Chciała zapytać o Saszę, o siebie, o niego. Pod tym wszystkim kryło się jednak i rozrastało się powoli uczucie nadmiaru miłości do syna, wytężona chęć podobania mu się, jak największego zbliżenia się do niego. Oczekiwanie czegoś straszliwego zginęło, pozostawiwszy po sobie tylko nieprzyjemny dreszcz przy wspomnieniu o sędziach i gdzieś, z boku, ponurą myśl o nich. Czuła w sobie kiełkowanie wielkiej, jasnej radości, nie rozumiała jej i czuła się nią zmieszana. Widząc, że chachoł rozmawia ze wszystkimi, i rozumiejąc, że jemu bardziej niż Pawłowi potrzebna jest serdeczność, przemówiła do niego:
— Nie podobał mi się sąd!
— A dlaczego, mateńko? — zawołał uśmiechając się z wdzięcznością chachoł. — Stary młyn, a nie próżnuje...
— I nie boją się ludzie, i nie rozumieją, czyja prawda — niezdecydowanie powiedziała matka.