Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/390

Ta strona została przepisana.

— Oho — zawołał Andrzej — czego się wam zachciewa! Czyż tutaj o prawdę się procesują?...
Westchnęła i powiedziała z uśmiechem:
— A ja myślałam, że to — straszne...
— Sąd idzie!
Wszyscy rzucili się pośpiesznie na miejsca.
Starszy sędzia oparł się jedną ręką o stół i, zakrywając twarz papierem, zaczął czytać. Jego słaby, brzęczący głos przypominał głos trzmiela.
— Skazuje! — powiedział Sizow wsłuchując się.
Zapanowała cisza. Wszyscy wstali patrząc na staruszka. Mały, suchy, prosty, przypominał pałkę trzymaną przez jakąś niewidzialną rękę. Sędziowie stali także: wójt przechyliwszy głowę na ramię patrzył w sufit, burmistrz założył ręce na piersiach, marszałek szlachty gładził brodę. Sędzia z chorą twarzą, jego pulchny towarzysz i prokurator patrzyli w stronę podsądnych. A spoza sędziów, poprzez ich głowy patrzył z portretu car w czerwonym mundurze, z obojętną białą twarzą. Po jego twarzy pełzał jakiś owad.
— Na zesłanie! — odetchnąwszy z ulgą, powiedział Sizow. — No, skończone, dzięki ci, Boże! Mówiono — katorga! To jeszcze nieźle, matko! Nieźle!
— Wiedziałam przecież — odpowiedziała zmęczonym głosem.
— Ale mimo to! Teraz to już pewne! A tak — to kto ich wie? — odwrócił się do podsądnych, których już wyprowadzano, i powiedział głośno:
— Do zobaczenia, Fiodorze! Do zobaczenia ze wszystkimi! Szczęść wam Boże!
Matka w milczeniu skinęła głową synowi i wszystkim. Chciało się jej rozpłakać, ale wstydziła się.