Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/392

Ta strona została przepisana.

Gwizdki policyjne przecięły powietrze, ale ich dźwięki nie zagłuszały okrzyków. Stary śmiał się, a matce wszystko to wydawało się miłym snem. Uśmiechała się, ściskała ręce, kłaniała się i dobre, jasne łzy płynęły jej z oczu, wzruszenie ściskało j j gardło. Nogi drżały ze zmęczenia, ale pełne radości serce chłonęło wszystko i odbijało wrażenia, niby jasne oblicze jeziora. Blisko niej czyjś dźwięczny glos mówił nerwowo:
— Towarzysze! Potwór, który pożera naród rosyjski, przełknął dzisiaj swoją bezdenną, żarłoczną paszczą...
— Jednakże, matko, chodźmy! — powiedział Sizow.
Jednocześnie skądś pojawiła się Sasza, wzięła matkę pod rękę i szybko pociągnęła za sobą na drugą stronę ulicy.
— Chodźcie lepiej, będą bić albo aresztować. Zesłanie? Na Sybir?
— Tak! Tak!
— A jak on mówił? Zresztą, wiem. Był najmocniejszy i najszczerszy ze wszystkich i — najsurowszy, oczywiście. Jest wrażliwy, czuły, ale wstydzi się to okazać.
Jej gorący szept, słowa jej miłości, uspokajały wzburzenie matki, przywracały jej siły.
— Kiedy pojedziecie do niego? — zapytała cichutko i serdecznie przytulając do siebie jej rękę.
Dziewczyna odpowiedziała pewnym głosem patrząc przed siebie:
— Gdy tylko znajdę kogoś, kto weźmie moją pracę. Ja przecież także oczekuję wyroku. Ześlą mnie także — prawdopodobnie na Sybir. Oświadczę wówczas, że życzę sobie, by osiedlono mnie w tej samej miejscowości, co i on.
Z tyłu rozległ się głos Sizowa:
— Pokłońcie mu się wtedy ode mnie! Sizow, powiedzcie, on już będzie wiedział. Wuj Fedzi Mazina...
Sasza zatrzymała się, odwróciła, wyciągnęła do niego rękę.