Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/397

Ta strona została przepisana.

— Doskonale! Jestem przekonany, że to bardzo dobrze dla niego i dla was. Trochę osobistego szczęścia — nie zawadzi. Jesteście gotowi, Niłowna?
Podszedł do niej uśmiechając się i poprawiając okulary.
— No, do zobaczenia, chcę myśleć — że za trzy, cztery miesiące, no powiedzmy — za pół roku! — Pół roku to kawał życia... Uważajcie na siebie, proszę was, co? No, uściskajmy się...
Szczupły i smukły, objął jej szyję swoimi mocnymi rękami, zajrzał jej w oczy, zaśmiał się i powiedział:
— Zdaje się, że się w was zakochałem — ciągle całuję się z wami!
Milczała całując jego czoło i policzki, a ręce jej drżały. Żeby nie zauważył tego, rozluźniła ich uścisk.
— Uważajcie, jutro — ostrożnie! Oto co wam poradzę — przyślijcie jutro rano chłopaczka — Ludmiła ma takiego chłopaczka — niechaj on popatrzy. No, do zobaczenia, towarzyszki! Wszystkiego dobrego!...
Na ulicy Sasza powiedziała cichutko do matki:
— Z taką samą prostotą pójdzie na śmierć, jeżeli to będzie potrzebne, i tak samo, zapewne, pośpieszy się trochę. A gdy śmierć zajrzy mu w oczy, poprawi okulary, powie — doskonale! — i umrze.
— Kocham go bardzo! — wyszeptała matka.
— Co do mnie, to podziwiam go, ale — kochać — nie. Szanuję go — bardzo, bardzo! Jest nazbyt suchy, chociaż dobry i nawet niekiedy czuły. Wszystko w nim jest jakieś nie dość ludzkie... Zdaje się, że śledzą nas? Rozejdźmy się. I nie wchodźcie do Ludmiły, jeśli będzie wam się zdawało, że jest tam szpicel.
— Wiem! — powiedziała matka.
Ale Sasza dorzuciła z naciskiem: