Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/398

Ta strona została przepisana.

— Nie wchodźcie! Idźcie wtedy do mnie. Tymczasem żegnajcie!
Odwróciła się szybko i poszła z powrotem.

XXVIII

Po kilku minutach matka siedziała już, grzejąc się przy piecu, w niewielkim pokoju Ludmiły. Gospodyni w czarnej sukni przepasanej paskiem przechadzała się powoli po pokoju napełniając go dźwiękami swego komenderującego głosu. W piecu wciągając powietrze z pokoju, trzeszczał i huczał ogień. Głos kobiety dźwięczał miarowo.
— Ludzie są bardziej głupi niż źli. Umieją widzieć tylko to, co jest bliskie, co można wziąć natychmiast. A wszystko, co jest bliskie, jest — tanie. Drogie jest to, co dalekie. Przecież w istocie rzeczy wszystkim było by wygodnie i przyjemnie, żeby życie stało się inne, łatwiejsze, a ludzie rozumniejsi. Ale aby to się stało, trzeba obecnie zadać sobie trochę trudu...
Nagle zatrzymała się przed matką i powiedziała ciszej, jakby usprawiedliwiając się:
— Rzadko widuję ludzi i jeżeli ktoś zajdzie do mnie, zaraz zaczynam mówić. Zabawne, co?
— Dlaczego? — odezwała się matka. Starała się domyślić, gdzie ta kobieta drukuje, i nie widziała nic niezwykłego. W pokoju, którego trzy okna wychodziły na ulicę, stała kanapa, szafa do książek, stół, krzesła, pod ścianą łóżko, w kącie obok niego umywalnia, w drugim piec, na ścianach reprodukcje. Wszystko było nowe, mocne i czyste i na wszystko zakonna postać gospodyni rzucała jak gdyby chłodny cień. Czuło się coś zatajonego, ukrytego, ale nie można się było domyślić gdzie. Matka obejrzała drzwi — przez jedne weszła tutaj z maleńkiego przedpokoiku, obok pieca były drugie — wąskie i wysokie.