Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/401

Ta strona została przepisana.

— Dzień dobry! — powiedziała Ludmiła. — Niedługo dziesiąta, będziemy pić herbatę.
— Dlaczegoście mnie nie obudzili?
— Chciałam. Podeszłam do was, ale uśmiechaliście się tak ładnie przez sen...
Giętkim ruchem całego ciała podniosła się z kanapy, pochyliła s>ę nad matką, a w jej matowych oczach matka zobaczyła coś serdecznego, bliskiego i zrozumiałego.
— Żal mi było przeszkodzić wam. Może widzieliście coś miłego we śnie...
— Nie widziałam nic!
— No, wszystko jedno! Spodobał mi się wasz uśmiech. Spokojny taki, dobry...
Ludmiła roześmiała się. Śmiech jej był cichy, aksamitny.
— Myślałam o was... Trudno się wam żyje?
— Oczywiście, że trudno! — zawołała Ludmiła.
Matka ruszała brwiami, milczała, zastanawiała się.
— Nie wiem już sama! — powiedziała ostrożnie matka. — Czasem wydaje się, że trudno. — Ale wszystkiego jest tak dużo — wszystko takie ważne, zadziwiające, płynie jedno za drugim tak prędko, prędko...
Znana jej fala rześkiego podniecenia podnosiła się w jej piersi napełniając serce obrazami i myślami. Usiadła na, łóżku, pośpiesznie oblekając myśli w słowa.
— Idzie, idzie, a wszystko ku jednemu... Dużo jest smutku, wiecie! Ludzie cierpią, męczą ich, okrutnie męczą i wiele radości jest dla nich zakazanych — to bardzo ciężko!
Ludmiła odrzuciła głowę szybkim ruchem, objęła ją spojrzeniem i zauważyła:
— Mówicie nie o sobie!
Matka popatrzyła na nią, wstała z łóżka i ubierając się mówiła: