Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/413

Ta strona została przepisana.

— Co teraz będzie? — myślała obserwując.
Szpicel zawołał dozorcę i szepnął mu coś wskazując na nią oczyma. Stróż patrzył na niego i cofał się w tył. Podszedł drugi dozorca, słuchał, marszczył brwi. Był to duży starzec, siwy, nieogolony. Kiwnął szpiclowi głową i podszedł do ławki, na której siedziała matka, a szpicel zniknął gdzieś szybko.
Starzec szedł nie śpiesząc się, uważnie obmacując gniewnymi oczyma jej twarz. Posunęła się dalej na ławce:
— Żeby tylko nie bili...
Zatrzymał się przed nią. Milczał chwilę, po czym nie podnosząc głosu, zapytał surowo:
— Czego tu wypatrujesz?
— Ja... nic.
— Tak, tak — złodziejka! Stara już, a do czego się bierze!
Wydawało się jej, że jego słowa uderzyły ją dwa razy w twarz. Złe, ochryple, bolały, jak gdyby szarpały policzki, wychłostywały oczy...
— Ja? Nie jestem złodziejką! Kłamiesz — zawołała pełną piersią i wszystko zakręciło się przed nią w wichrze jej oburzenia. Była pijana obrazą i goryczą. Szarpnęła walizką, walizka otworzyła się.
— Patrzcie! Patrzcie wszyscy! — krzyczała podnosząc się i machając nad głową paczką wyciągniętych z walizki proklamacji. Poprzez szum w uszach słyszała okrzyki zbiegających się ludzi i widziała, że biegną szybko i ze wszystkich stron.
— Co to takiego?
— Szpicel...
— Co to?
— Mówią, że ukradła...
— Taka zdawało by się stateczna i poważna — oj! oj! oj!