Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/415

Ta strona została przepisana.

Za tłumem matka zobaczyła szpicla i dwóch żandarmów i śpieszyła się, żeby oddać ostatnie paczki, ale gdy ręka jej opuściła się w walizkę, spotkała tam obcą rękę.
— Bierzcie! Bierzcie! — mówiła nachylając się nad walizką.
— Rozchodzić się! — krzyczeli żandarmi rozpychając ludzi. Ustępowali niechętnie przed szturchańcami, ściskali żandarmów w tłumie, przeszkadzali im może nieświadomie nie pragnąc tego. Pociągnęła ich z niepokonaną siłą ta siwa kobieta z dużymi, uczciwymi oczyma i dobrą twarzą. I rozdzielani przez życie, obcy dla siebie, teraz stapiali się w jakąś całość, ogrzaną ogniem słowa, którego szukało i pożądało może od dawna wiele serc, skrzywdzonych przez niesprawiedliwość życia. Bliżsi stali w milczeniu, matka widziała ich uważne i chciwe oczy, czuła na swojej twarzy ich ciepły oddech.
— Uciekaj, stara! — Zaraz cię wezmą!...
— Ach, jaka zuchwała!
— Precz! Rozchodzić się! — coraz bliżej rozlegały się krzyki żandarmów. Ludzie przed matką kołysali się na nogach chwytając się jeden drugiego.
Wydawało się jej, że wszyscy gotowi są zrozumieć ją, uwierzyć jej, i chciała, śpieszyła powiedzieć ludziom to, co wiedziała, podzielić się z nimi wszystkimi myślami, których siłę odczuwała. Wypływały z łatwością z głębi jej serca, układały się w pieśń, ale czuła z żalem, że nie starczy jej głosu, że głos jej chrypnie, drży, łamie się.
— Słowo mojego syna — czyste słowo robotnika — słowo nieprzekupnej duszy! Poznawajcie tę nieprzekupność po odwadze!
Czyjeś młode oczy patrzyły w jej twarz z zachwytem i lękiem.