Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/48

Ta strona została przepisana.

matka na twarzach i w oczach modzieży, czuła w ich piersiach i poddawała się sile pieśni nie mieszczącej się w słowach i dźwiękach, słuchała jej zawsze ze szczególną uwagą, z niepokojem głębszym, niż innych pieśni.
Pieśń tę śpiewali ciszej niż inne, ale dźwięczała silniej niż wszystkie i obejmowała ludzi jak powietrze marcowego dnia — pierwszego dnia nadchodzącej wiosny.
— Czas by już nam zaśpiewać to na ulicy! — ponuro mówił Wiesowszczikow.
Gdy ojciec jego znowu coś ukradł i został uwięziony, Mikołaj spokojnie oświadczył towarzyszom:
— Teraz można się zbierać u mnie...
Prawie każdego wieczora po pracy, u Pawła siedział ktoś z towarzyszy. Czytali, wypisywali coś z książek, zafrasowani, nie zdążywszy się nawet umyć. Jedli kolację i pili herbatę, z książkami w rękach, i coraz bardziej niezrozumiała dla matki stawała się ich mowa.
— Potrzebna nam jest gazeta! — mówił często Paweł.
Życie stawało się pośpieszne i gorączkowe, ludzie coraz prędzej przebiegali od jednej książki do drugej, jak pszczoły z kwiatka na kwiatek.
— Gadają o nas — powiedział pewnego razu Wiesowszczikow — wkrótce pewnie wpadniemy...
— Na to jest przepiórka, żeby w sieci wpadać! — odezwał się chachoł.
Chachoł coraz więcej podobał się matce. Gdy nazywał ją „mateńką“, to słowo to jak gdyby głaskało jej policzki miękką, dziecięcą ręką. W niedzielę, jeśli Paweł nie miał czasu, chachoł rąbał drzewo. Pewnego razu przyszedł z deską na ramieniu i, wziąwszy topór, prędko i zręcznie zmienił zgniły stopień przed gankiem, innym razem, tak samo niespostrzeżenie, naprawił rozwalony płot. Pracując gwizdał. Gwizdał pięknie i smutno.
Pewnego razu matka powiedziała do syna: