Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/51

Ta strona została przepisana.

— Dziewczęta też mają do was pretensję — mówiła matka — kawalerowie z was przecie, że każda by pozazdrościła! Dobrzy robotnicy, nie pijący, a na dziewczęta nie zwracacie uwagi. Opowiadają, że chodzą do was z miasta panny złego prowadzenia się...
— No, oczywiście! — skrzywiwszy się z odrazą, wykrzyknął Paweł.
— Na błocie wszystko czuć zgnilizną! — westchnąwszy powiedział chachoł. — A wy byście, mateńko, objaśnili im głupiutkim, co to jest małżeństwo! Zęby nie kwapiły się do łamania kości...
— Ach, mój drogi! — powiedziała matka. — One widzą przecie niedolę, rozumieją, ale jakaż przed nimi droga prócz tej? Podziać się nie mają gdzie!
— Źle rozumieją, bo inaczej znalazłyby drogę! — zauważył Paweł.
Matka spojrzała na jego surową twarz.
— To nauczcie je! Zaprosilibyście te, co mądrzejsze, do siebie.....
— To nie byłoby dobrze! — sucho powiedział syn.
— A gdyby spróbować? — odezwał się chachoł.
Paweł milczał chwilę, po czym odpowiedział:
— Zaczną się przechadzki parkami, potem niektórzy pożenią się, ot i wszystko!
Matka zamyśliła się. Mnisza surowość Pawła niepokoiła ją. Widziała, że jego rad słuchają nawet ci towarzysze, którzy — jak chachoł — starsi są od niego wiekiem. Ale zdawało się jej, że wszyscy boją się go i że nikt go nie lubi za jego oschłość. Pewnego razu, kiedy położyła się już spać, a syn i chachoł czytali jeszcze, usłyszała przez cienkie przepierzenie ich cichą rozmowę.
— Podoba mi się Natasza, wiesz? — nagle cicho odezwał się chachoł.
— Wiem! — nie od razu odpowiedział Paweł.