Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/56

Ta strona została przepisana.

z wodą. Sądziła, że Paweł natychmiast rzuci robotę i przyjdzie do domu, a on nie przychodził. W końcu, zmęczona, usiadła w kuchni na ławce podłożywszy pod siebie książki, i tak, obawiając się wstać, przesiedziała aż do czasu, póki nie przyszli z fabryki Paweł i Andrzej.
— Wiecie? — wykrzyknęła nie wstając.
— Wiemy! — uśmiechając się powiedział Paweł.
— Boisz się?
— Boję się... Tak się boję!...
— Nie trzeba się bać! — powiedział chachoł. — To nie pomaga.
— Nawet samowaru nie postawiła! — zauważył Paweł.
Matka wstała i, wskazując na książki, wyjaśniła z zawstydzeniem.
— Bo ja tak ciągle z nimi...
Syn i chachoł roześmieli się. To dodało jej odwagi.
Paweł wybrał kilka książek i wyszedł schować je na podwórzu, a Andrzej nastawiając samowar, mówił:
— Nie ma w tym nic strasznego, mateńko. Tylko wstyd za ludzi, że się głupstwami zajmują. Przychodzą dorośli mężczyźni z szablami u boku, z ostrogami przy butach i szperają wszędzie. Pod łóżko zajrzą i do pieca, jeżeli piwnica jest — do piwnicy polezą, na strych wejdą, tam im na gęby pajęczyna nasiądzie — fyrkają... Nudno im i wstyd i dlatego udają, że są bardzo złymi ludźmi i gniewają się na was. Brudna robota i oni to przecie rozumieją! Jednego razu przewrócili u mnie wszystko, zawstydzili się i poszli sobie, a innym razem zabrali mnie ze sobą. Posadzili do więzienia, siedziałem cztery miesiące. Siedzisz, siedzisz, zawołają do siebie, poprowadzą po ulicy z żołnierzami, zapytają o coś. Mądrzy to, wiecie, oni nie są. Nie do rzeczy mówią. Pomówią — znowu żołnierzom każą odprowadzić do więzienia. I tak wodzą to tu, to tam — mu-