Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/61

Ta strona została przepisana.

Jeden z żandarmów schylił się i, spoglądając z ukosa na Wiesowszczikowa, zaczął zbierać z podłogi rozrzucone książki...
— Lepiej by Mikołaj milczał! — cicho szepnęła matka do Pawła.
Paweł wzruszył ramionami. Chachoł spuścił głowę.
— Kto tu czyta biblię?
— Ja! — powiedział Paweł.
— A czyje są te książki?
— Moje! — powiedział Paweł.
— Tak! — odezwał się oficer. Rozparł się na krześle, trzasnął palcami chudych rąk, wyciągnął pod stołem nogi, poprawił wąsy i zapytał Mikołaja:
— Czy to ty jesteś Andrzej Nachodka?
— Ja! — odpowiedział Mikołaj wysuwając się naprzód.
Chachoł wyciągnął rękę, wziął go za ramię i odsunął w tył.
— On omylił się! To ja jestem Andrzej!...
Oficer podniósł rękę i, pogroziwszy Wiesowszczikowi małym palcem, powiedział:
— Ze mną — pilnuj się!
Zaczął grzebać w swoich papierach.
Z ulicy patrzyła w okno obojętnymi oczyma, jasna, księżycowa noc. Ktoś wolnymi krokami przechadzał się pod oknem, skrzypiał śnieg.
— Czy byłeś już pociągany, Nachodka, do odpowiedzialności za przestępstwa polityczne? — zapytał oficer.
— W Rostowie i w Saratowie... Tyko że tam żandarmi mówili mi — „wy“...
Oficer mrugnął prawym okiem, potarł je i wyszczerzając drobne zęby, powiedział:
— A czy nie wiadomo wam, Nachodka. właśnie wam — kto są ci podlecy, którzy rozrzucają w fabryce zbrodnicze odezwy, co?