Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/62

Ta strona została przepisana.

Chachoł, kołysząc się na długich nogach, uśmiechnął się szerokim śmiechem i chciał coś odpowiedzieć, ale znowu zabrzmiał drażniący głos Mikołaja:
— Podleców to my pierwszy raz widzimy...
Zapadło milczenie, wszyscy zastygli na sekundę. Blizna na czole matki zbielała i prawa brew podniosła się w górę. Rybinowi dziwnie zadrżała jego czarna broda, spuścił oczy i zaczął ją powoli rozczesywać palcami.
— Wyprowadźcie stąd tego bydlaka! — powiedział oficer.
Dwóch żandarmów wzięło Mikołaja pod ręce i brutalnie poprowadziło go do kuchni. W kuchni Wiesowszczikow zatrzymał się, wparł się nogami w podłogę i krzyknął:
— Stójcie... ubiorę się!
Z podwórza przyszedł przodownik i powiedział:
— Nie ma nic. Wszystkośmy obejrzeli!
— No, rozumie się — zawołał oficer uśmiechając się ironicznie — to doświadczony człowiek...
Matka słuchała jego słabego, drgającego i łamliwego głosu i, ze strachem patrząc w żółtą twarz, czuła w tym człowieku wroga bez litości, o sercu pełnym pańskiej pogardy dla ludzi. Niewielu widywała takich i prawie zapomniała, że istnieją.
— Oto komu zakłócili spokój! — pomyślała.
— Panie Andrzeju Onisimow Nachodka, urodzony z nieprawego łoża, aresztuję pana!
— Za co? — spokojnie zapytał chachoł.
— To powiem panu później! — z szyderczą grzecznością odpowiedział oficer.
I zwracając się do Własowej, zapytał:
— Czytać umiesz?
— Nie! — odpowiedział Paweł.
— Nie ciebie pytam! — surowo powiedział oficer i znowu zapytał: — Odpowiadaj, stara!