Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/67

Ta strona została przepisana.

ci się już od dawna, żyjemy prawie obok siebie. Widzę, ludzi do ciebie chodzi dużo, a pijaństwa ani bezeceństwa nie ma. To po pierwsze. Jeśli ludzie nie żyją w bezeceństwie, to zaraz rzucają się w oczy — niby — co takiego? Tak. Ja także nakłułem ludzi w oczy, bo żyję na uboczu.
Mowa jego płynęła ciężko, ale swobodnie. Gładził brodę czarną ręką i badawczo patrzył na Pawła.
— Zaczęli mówić o tobie. Moi gospodarze nazywają cię heretykiem — do cerkwi nie chodzisz. Ja także nie chodzę. Potem pojawiły się te karteczki. Czyś to ty je wymyślił?
— Ja! — odpowiedział Paweł.
— Skądże znów ty! — z niepokojem wykrzyknęła matka wyglądając z kuchni. — Nie ty sam!
Paweł uśmiechnął się, Rybin także.
— Tak! — powiedział.
Matka głośno pociągnęła nosem i wyszła, trochę obrażona, że nie zwrócili uwagi na jej słowa.
— Odezwy — to dobrze pomyślane. Lud niepokoją. Dziewiętnaście było?
— Tak! — odpowiedział Paweł.
— Znaczy — wszystkie czytałem! Tak. Jest w nich niezrozumiałe, jest i zbyteczne — a no, jak człowiek dużo mówi, zdarzy mu się z dziesiąć słów zbytecznych też powiedzieć...
Rybin uśmiechnął się. Zęby miał białe i mocne.
— Potem — rewizja. To mnie lepiej usposobiło dla was niż wszystko. I ty, i chachoł, i Mikołaj — wszyscy wy kazaliście się...
Nie znajdując odpowiedniego słowa, zamilkł, spojrzał w okno, postukał palcami po stole.
— Wszyscy pokazaliście — jakie jest wasze postanowienie. Ty, niby wasza wielmożność. rób swoją robotę, a my będziemy robili — swoją. Z chachoła także dobry