Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/76

Ta strona została przepisana.

Paweł w milczeniu zaczął się ubierać.
— Baby przyleciały — piszczą!
— Pójdę także! — oznajmiła matka. — Co oni tam zamierzają? Pójdę!
— Chodź! — powiedział Paweł.
Przez ulicę szli prędko i w milczeniu. Matce wzburzenie aż zapierało oddech — czują, że nadciąga coś ważnego. W bramie fabryki stała gromada kobiet krzykliwie wymyślając. Gdy we troje przecisnęli się na podwórze, wpadli od razu w czarny, gęsty, podniecony i huczący tłum. Matka widziała, że wszystkie głowy zwrócone były w jedną stronę, do ściany oddziału kowalskiego, gdzie na kupie starego żelaziwa, na tle czerwonej cegły, stali wymachując rękami Sizow, Machotin, Wiałow i jeszcze pięciu starszych, wpływowych robotników.
— Własow idzie! — krzyknął ktoś.
— Własow? Dawajcie go tutaj...
— Ciszej! — zakrzyczano od razu w kilku miejscach. I gdzieś, blisko, rozległ się równy głos Rybina:
— Nie kopiejki trzeba bronić, ale — sprawiedliwości! Ot co! Droga nam jest nie nasza kopiejka — nie okrąglejsza jest od innych, ale — cięższa. Ludzkiego, krwawego potu więcej w niej niż w dyrektorskim rublu — ot co! I nie kopiejka jest nam droga, ale — krew i prawda — ot co!
Słowa jego padały w tłum i krzesały gorące okrzyki:
— Prawdę mówi! Dobrze, Rybin!
— Racja, palaczu!
— Własow przyszedł!
Głosy zlewały się w jednostajne wycie wichru, zagłuszając hałaśliwy stukot maszyn, ciężkie westchnienia pary, szum pasów transmisyjnych. Zewsząd biegli pośpiesznie ludzie machając rękami, podniecając się wzajemnie gorącymi i jątrzącymi słowami. Rozgoryczenie i złość, zawsze drzemiące w zmęczonych piersiach ludzkich, budzi-