Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/83

Ta strona została przepisana.

Twarz Rybina była ponura, głos, zwykle tak spokojny i równy, załamywał się:
— Nie uwierzą ludzie nagiemu słowu — cierpieć trzeba, trzeba we krwi obmyć słowo...
Cały dzień Paweł chodził ponury, zmęczony, dziwnie niespokojny. Oczy pałały mu i jakby szukały czegoś. Matka, zauważywszy to, zapytała ostrożnie:
— Co ci jest, Pawełku?
— Głowa boli — odpowiedział zamyślony.
— Położyłbyś się — doktora przyprowadzę.
Spojrzał na nią i pośpiesznie odpowiedział:
— Nie, nie trzeba!
I nagle zaczął cicho:
— Młody jestem, słaby — tak! Nie uwierzyli mi, nie poszli za moją prawdą — to znaczy — nie umiałem wypowiedzieć jej!... Źle mi — wstyd i żal taki — do siebie!
Popatrzyła na jego posępną twarz i, chcąc go pocie szyć, cichutko powiedziała:
— Poczekaj! Dzisiaj nie zrozumieli — jutro zrozumieją...
— Muszą zrozumieć! — wykrzyknął.
— Przecież nawet ja — widzę twoją prawdę...
Paweł podszedł do niej.
— Dobry z ciebie człowiek, matko...
I odwrócił się od niej. Matka drgnęła, jakby żar tych cichych słów sparzył ją. Przyłożyła rękę do serca i odeszła, troskliwie unosząc jego pieszczotę.
Nocą, kiedy już spała, a Paweł leżąc w łóżku czytał książkę, zjawili się żandarmi i ze złością zaczęli grzebać wszędzie, na podwórzu, na strychu. Zółtolicy oficer zachowywał się tak, jak za pierwszym razem — obraźliwie, szyderczo, znajdował przyjemność w naigrawaniu się, starał się ukłuć w samo serce. Matka siedziała w kącie i milczała nie odrywając oczu od syna. Paweł starał się nie okazać