Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/85

Ta strona została przepisana.

ce syna za to tylko, że syn jej szuka prawdy, wzbierała w jej sercu i zwijała się w ciężki, czarny kłąb.
Było zimno, o szyby dzwonił deszcz, zdawało się, że w ciemności czają się szare postacie z szerokimi, czerwonymi twarzami, bez oczu, z długimi rękami. Chodzą i ledwie dosłyszalnie dzwonią ostrogami.
— Wzięliby i mnie — pomyślała.
Zawyła syrena wzywając ludzi do pracy.
Dzisiaj wyła głucho, nisko i jakby niepewnie. Drzwi otworzyły się, wszedł Rybin. Stanął przed nią i, ścierając dłonią krople deszczu z brody, zapytał:
— Zabrali? — Zabrali, przeklęci! — odpowiedziała westchnąwszy.
— Więc tak stoi sprawa! — uśmiechnął się ironicznie.
— I u mnie byli, obmacali, taak. Zwymyślali... Ale — nie skrzywdzili. Zabrali więc Pawła! Dyrektor mrugnął, żandarm kiwnął i — nie ma człowieka! Zgodnie żyją. Jedni lud doją, a drudzy za rogi trzymają...
— Wy byście ujęli się za Pawiem! — krzyknęła matka wstając. — Przecież on za wszystkich poszedł.
— Kto ma się ująć? — zapytał Rybin.
— Wszyscy!
— Ehe! Nie, z tego nic nie będzie.
I uśmiechając się wciąż, wyszedł swoim ciężkim krokom. zwiększywszy ból matki surową beznadziejnością swoich słów.
A jeżeli — bić będą, męczyć?...
Wyobraziła sobie skatowane, porwane i pokrwawione ciało syna i strach, jak zimna bryła lodu, kładł się jej na piersiach, dławił ją. Oczy bolały.
Nie zapaliła w piecu, nie zgotowała obiadu i nie wypiła herbaty. Dopiero późnym wieczorem zjadła kawałek chleba. Kiedy ułożyła się do snu, myślała, że jeszcze nigdy