Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/87

Ta strona została przepisana.

kimi palcami, powiedział przyjaźnie jak do starej znajomej:
— Dobry wieczór, mamusiu! Nie poznaliście?
— To wy? — zawołała Własowa, nie wiadomo dlaczego ucieszywszy się. — Jegor Iwanowicz?
— Jam jest! — odpowiedział pochylając swoją wielką głowę z długimi, jak u duchownego, włosami.
Jego pełna twarz uśmiechała się dobrodusznie, maleńkie szare oczy patrzyły na nią przyjaznym i jasnym spojrzeniem. Był podobny do samowaru — taki sam okrągły, niziutki, z grubą szyją i krótkimi rękami. Twarz jego lśniła się i błyszczała, oddychał głośno, a w piersiach jego ciągle coś bulgotało i chrypiało.
— Wejdźcie do pokoju, zaraz ubiorę się! — zaproponowała matka.
— Mamy do was interes! — z zakłopotaniem powiedział Samojłow patrząc na nią spode łba. Jegor Iwanowicz przeszedł do pokoju i mówił stamtąd.
— Dziś rano, droga mamusiu, wyszedł z więzienia znany wam Mikołaj Iwanowicz...
— A czyż on był w więzieniu? — zapytała matka.
— Dwa miesiące i jedenaście dni. Widział tam chachoła, który kłania się wam, i Pawła, który kłania się także i prosi, żebyście nie niepokoili się i żeby wam powiedzieć, iż na jego drodze więzienie będzie zawsze miejscem odpoczynku — tak to już zarządziła nasza troskliwa zwierzchność. Za czym, mamusiu, przystąpię do sprawy. Czy wiecie, ilu ludzi zabrano wczoraj?
— Nie! A czyż — oprócz Pawełka? — zawołała matka.
— On jest — czterdziesty dziewiąty! — przerwał jej spokojnie Jegor Iwanowicz. — Trzeba oczekiwać, że władze zabiorą jeszcze z dziesięciu ludzi! Oto i tego pana także...