Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/93

Ta strona została przepisana.

Dwóch policjantów przeprowadziło obok niej Samojłowa. Szedł wsunąwszy jedną rękę do kieszeni, a drugą przygładzając swoje rudawe włosy.
Odprowadzał go tłum robotników, około stu ludzi, poganiając policjantów wymyślaniem i kpinami...
— Na spacer poszedłeś, Grisza! — krzyknął mu ktoś.
— Szacunek teraz mają dla nas! — dodał drugi. — Ze strażą chodzimy...
I rzucił jakieś ordynarne przekleństwo.
— Złodziei łapać — za wielki kłopot, porządnych ludzi zaczęli ciągać... — mówił wysoki robotnik, ślepy na jedno oko.
— I choćby nocą brali — wtórował ktoś z tłumu — ale w biały dzień — nie wstydzą się, dranie!
Policjanci szli ponuro, prędko, starając się nic nie widzieć i jakby nie słysząc okrzyków, którymi ich odprowadzano. Trzech robotników, idących naprzeciw nich, niosło dużą sztabę żelazną i, skierowując ją w ich stronę, wołało:
— Strzeżcie się, rybacy!
Przechodząc koło Własowej Samojlow kiwnął jej z uśmiechem głową i powiedział:
— Zaciągnęli!
W milczeniu skłoniła mu się nisko. Wzruszali ją ci uczciwi, trzeźwi, młodzi ludzie, idący do więzienia z uśmiechem na ustach. Budziła się w niej macierzyńska, pełna współczucia i czułości, miłość dla nich.
Powróciwszy z fabryki, spędziła cały dzień u Marii pomagając jej w robocie i słuchając jej paplaniny, a późnym wieczorem przyszła do siebie do domu. Było pusto, chłodno i nieprzytulnie. Długo tłukła się z kąta w kąt, nie mogła znaleźć sobie miejsca, nie wiedziała co robić. Niepokoiło ją, że oto już blisko noc, a Jegor Iwanowicz nie przynosi, jak to obiecał, „literatury“.