Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/98

Ta strona została przepisana.

— Co też wy! Ciemno, mokro — zmęczeni jesteście! Przenocujcie u mnie. Jegor Iwanowicz w kuchni się położy, a my obydwie tutaj.
— Nie. Muszę iść! — z prostotą powiedziała dziewczyna.
— Tak, swojaczko, trzeba żeby ta panienka znikła. Znają ją tutaj. A jeżeli jutro zobaczą ją na ulicy, to nie będzie dobrze! — oświadczył Jegor.
— Ale jakże ona? Sama pójdzie?
— Pójdzie! — powiedział Jegor uśmiechając się.
Dziewczyna nalała sobie herbaty, wzięła kawałek żytniego chleba, posoliła i zaczęła jeść, w zamyśleniu patrząc na matkę.
— Że też wy tak chodzicie, wy i Natasza? Ja bym za nic nie poszła — strach!
— Ależ i ona się boi! — zauważył Jegor. — Boicie się, Sasza?
— Oczywiście! — powiedziała dziewczyna.
Matka spojrzała na nią i na Jegora i cicho powiedziała:
— Jacyście wy... twardzi!
Wypiwszy herbatę Saszeńka w milczeniu ścisnęła rękę Jegora i poszła do kuchni, a matka, odprowadzając ją do drzwi, wyszła za nią. W kuchni Saszeńka powiedziała:
— Jak zobaczycie Pawła Michajłowicza — oddajcie mu ode mnie pozdrowienia. Bardzo was o to proszę!
A położywszy rękę na skoblu, nagle odwróciła się i cicho zapytała:
— Można was pocałować?
Matka w milczeniu objęła ją i gorąco pocałowała.
— Dziękuję! — cicho powiedziała dziewczyna i, kiwnąwszy głową, wyszła.
Wróciwszy do izby matka z niepokojem spojrzała w okno. W ciemnościach ciężko padały mokre płaty śniegu.
— Prozorowych pamiętacie? — zapytał Jegor.