dok był dostateczną odpowiedzią na zapytanie, z jakiem przyszedł.
Nie godziło się niewinnego i delikatnego dziecięcia powierzać podobnej opiece... To też zamieniwszy parę słów obojętnych z gospodarzem, powrócił do pokoju, gdzie zostawił był Margie.
Jasny ogień palił się na kominku, rzucając wesoły blask dokoła. Zasunięte u okien białe firanki nie przepuszczały widoku śnieżnej zawiei, która szalała na dworze, a kwitnące w doniczkach kwiaty rozsiewały miłą woń w powietrzu. Czystość wzorowa panowała w schludnej izdebce, w pośrodku której zastawiony był stół, nakryty białym, cienkim obrusem i dokoła którego krzątała się pani Merill. Margie, siedząc przy kominku na niskim taburecie, z twarzyczką zarumienioną od ognia, którego odblask pieścił jej lica i jasne włoski, zdaleka przypatrywała się gospodyni.
Wieczerza przeszła bardzo wesoło. Sędzia dokładał wszelkich usiłowań, aby z twarzy małej swej towarzyszki spędzić ten wyraz cierpienia i smutku, który osiadł na niej tak głęboko. Opowiadał jej różne zabawne historyjki, nakładał jej jedzenia na talerz, a gdy po bifsztyku, jajecznicy i filiżance ciepłego, dymiącego mleka przyszła kolej na ciasto z rodzynkami, dziewczynka, która nigdy rodzynków w życiu swem nie widziała, nie odważyła się jeść swojej porcji, dopóki sędzia nie ośmielił ją do tego przykładem.
— Proszę pana — mówiła, pokosztowawszy ciasta — te czarne, drobne śliweczki są najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek jadłam.
Sędzia uśmiechnął się, częstując ją jeszcze jednym kawałkiem.
Gdy uprzątnięto stół, pani Merill przyniosła piękną, białą, wypieszczoną kotkę z dwoma kociętami, które Margie z taką czułością pochwyciła na rączki i przytuliła do siebie, że gdy nadszedł czas udania się na spoczynek, poprosiła nieśmiało sędziego:
— Czy nie mogłabym jednego z tych kotków, ot tego z łatką na nosku, zabrać ze sobą do łóżeczka?
— To już zależy od pani Merill — odparł sędzia z dobrocią. — Reginaldowi zwykle nie pozwalała sypiać z kotkiem, ale może na ten raz odstąpi od swoich zasad... A teraz idź spać, maleńka, i wstań mi jutro z twarzyczką wesołą i wypoczętą.
Margie, pieszcząc kotka, szła ku drzwiom; naraz zwróciła się z progu i bardzo cichutkim głosem zapytała:
— Czyby pan nie pozwolił mi pocałować się?
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/011
Ta strona została uwierzytelniona.