Za całą odpowiedź maleńka jasna główka ujętą została w ręce sędziego, a gorący ojcowski pocałunek spoczął na główce sieroty, która oddawna pozbawioną była słodkich pieszczot macierzyńskich.
Chociaż przyjaciele czekali już na sędziego, on wziął Margie na ręce i tuląc ją do swej męskiej piersi, zaniósł do kuchni, gdzie czekała nań pani Merill.
— A pościel jej miękko, moja dobra Zuzanno — rzekł, oddając jej dziewczynkę.
Margie patrzała za odchodzącym; nieznane uczucie wzbierało w jej młodem serduszku, a oczęta zaszły łzami wdzięczności.
Gdy pani Merill rozbierała ją, układając w białem łóżeczku, które przystawić kazała do swojego własnego, dziewczynka, zamyślona, rzekła jakby sama do siebie:
— Jaki ten pan dobry!
— Masz słuszność, dziecko — rzekła pani Merill. — Mało jest na świecie ludzi jemu podobnych. Wdziej tę koszulkę... Jakto, maleńka, czy nie masz nic więcej na sobie, tylko to?
Margie zarumieniła się boleśnie, a coś jakby stłumione łkanie odezwało się w jej piersi.
— Nie mam nic więcej — rzekła. — W tem zawiniątku jest stara sukienka i fartuszek, który mi dał Barnej... zresztą nic więcej...
— To nic, to nic, kochanie — uspokajała pani Merill. — Jutro temu zaradzimy. Tymczasem jest tu stary flanelowy kaftanik, który w sam raz będzie na ciebie.
To mówiąc, wydobyła z szuflady nocne odzienie, które należało kiedyś do Reginalda; Margie, zapatrzywszy się w jaskrawe barwy kaftanika, zapomniała na chwilę o swojem upokorzeniu i z zadowoloną twarzyczką wsunęła się pod ciepłą kołderkę, przytuliwszy głowę do białej, miękkiej poduszki.
— A pacierz? — przypomniała pani Merill. — Czy nie umiesz mówić pacierza?
— Barnej nauczył mnie odmawiać Zdrowaś Marja, ale jest jeszcze jedna modlitwa, którą zapamiętałam sama nie wiem, skąd... — sennym głosem i jakby siląc się na przypomnienie zasłyszanych kiedyś słów, rzekła Margie. — Zaczynała się ona: Boże mój i Panie, w ojcowskie ręce Twoje... nie mogę sobie przypomnieć dalej...
— To szczególne! — pomyślała pani Merill. — Nigdy nie słyszałam irlandzkiego dziecka, odmawiającego tę modlitwę.
Potem dodała głośno:
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.