— Babcia zgadza się! Dziewczynka przyjedzie do nas w przyszłym tygodniu!
I lotem strzały puścił się napowrót na dół.
— Marjorie! — zabrzmiał wzdłuż korytarza głos pani Merill.
— Idę, idę! — odparła dziewczynka, biorąc oba kotki na ręce.
Dwutygodniowy pobyt w domu pani Merill posłużył jej bardzo na zdrowiu. Blada twarz sierotki zabarwiła się delikatnym rumieńcem, oczy jej straciły wylękniony wyraz, usteczka zaczynały się uśmiechać do życia. Z rozjaśnionem spojrzeniem pięknych swych oczu stanęła przed swoją opiekunką, wyczekując, co jej powie.
— Marjorie — rzekła pani Merill, wskazując jej siedzącą opodal osobę z małem zawiniątkiem w ręku. — Mówiłam ci, że sędzia Gray zostawił mi pieniądze z poleceniem, abym cię zaopatrzyła w potrzebne ubranie. Otóż miss Banks i ja zabieramy się do szycia twojej wyprawki, bo pan sędzia pisze, iż masz jechać do niego w sobotę pod opieką Stevensa.
Twarz dziewczynki bladła i rumieniła się naprzemian pod wpływem silnego wzruszenia.
— Mam jechać do pana sędziego, aby tam pozostać?... w jego domu? Nie będę u Terencjusza Mac-Keona? A Barneja dotąd niema!...
— Przybędzie w niedzielę na pewno, on zawsze dotrzymuje słowa...
— Ja nie mogę wyjechać stąd, nie zobaczywszy Barneja!... — dokończyła Margie bardzo stroskana i bliska płaczu.
Miss Banks i pani Merill spojrzały po sobie.
— Jesteś dobrem, wdzięcznem dzieckiem — gorąco pochwaliła pani Merill — i nie odjedziesz, nie zobaczywszy się z Barnejem. Jutro ma być bal „Pod słoneczną tarczą“, a na nim on będzie grać do tańca. A teraz patrz, jak ci się podoba ta sukienka?
To mówiąc, rozłożyła przed nią materjał bronzowy w czerwone cętki.
Marjorie klasnęła w rączki z radości.