Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

wiek i że towarzystwo jego rodziny wcale nie byłoby odpowiedniem dla ciebie.
— Ja też wcale nie pragnęłam tam się dostać. Możeby mnie żona jego biła, tak jak Judyta?
— No, no, nie myśl już o tem. Chodź lepiej posłuchać, jak będę grał na balu, jeżeli ci pani Merill pozwoli.
— Już czas, aby Margie szła spać — rzekła gospodyni, wchodząc. — Z mojego pokoju może przysłuchiwać się muzyce, a jutro rano możecie się z nią zobaczyć, Barneju.
Irlandczyk potrząsnął głową markotnie.
— Muszę wyruszyć z powrotem tej jeszcze nocy, bo John Magir (Dżon Madżir) obiecał mnie zabrać do swoich sanek. Ale... — tu zakrztusił się i dokończył nieśmiało — możeby pani była tak dobrą i pozwoliła Margie posiedzieć jeszcze trochę i porozmawiać ze mną. Jeszcze się goście nie poschodzili.
— I owszem — chętnie przystała pani Merill. — Jeżeli chcesz, Margie, zaprowadź twego przyjaciela do mego pokoju. Tam wam nikt przeszkadzać nie będzie.
— Dziękuję pani bardzo — rzekł Barnej, zrywając się z ochotą i biorąc dziewczynkę za rękę — zejdę, gdy goście zaczną się schodzić.
— No! no! mówił, potrząsając głową z podziwu, gdy Margie pokazała mu czyściuchno zasłane, białe swoje łóżeczko, nową cętkowaną sukienkę, zawieszoną w szafie, i włożyła na nóżki skórkowe nowe buciki. — Chodź w moje objęcia, kochanie, bo tak paradnie wyglądasz w tych strojach, że gotów jestem pomyśleć, iż to inna jakaś obca dziewczynka, a nie moja dawna, maleńka Margie. A czy nie chciałabyś, abym ci opowiedział jaką historyjkę?
— O czerwonym lisku? — ciekawie spytała dziewczynka, wspinając się na jego kolana.
— Nie, inną, której dotąd nie słyszałaś. — Czy pamiętasz mamę twoją, Margie? — spytał po chwili wahania.
Margie szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.
— Niebardzo, to jest pamiętam dzień, w którym umarła, i jeszcze jedną rzecz...
— Cóż to takiego?
— O! to już było temu dawno, dawno! — rzekła Margie. — Byłyśmy obie z mamą w dużym jakimś pokoju i był tam także z nami jakiś stary pan z białemi włosami, którego oczy, gdy mówił, wychodziły na wierzch ze złości. Gniewał się bardzo o coś i mówił tak głośno, że mama rzewnie płakała; ja podbie-