jego, Reginalda, i z powodu wielkiego przywiązania, jakie młody chłopiec okazywał dziewczynce. Właśnie tego rodzaju rozmowa toczyła się już od chwili w pokoju babki Reginalda.
— Jest to bardzo niedorzecznie ze strony Dżemsa — mówiła pani Marston, siostra sędziego Graya. — Nie zastanawia się, jakie to może pociągnąć za sobą następstwa. Przekonasz się pani, kochana mistress Livingstone, że jeżeli to dziecko dłużej pozostanie w domu mego brata, nie będzie zdatne później do żadnej ochronki. Reginald tak ją rozpieszcza...
Tu pani Marston przerwała, przypomniawszy sobie w porę, że babcia nie lubiła, aby ganiono jej ulubionego wnuka.
Pani Marston była to piękna kobieta, elegancko wystrojona, jednak w niczem, ani w rysach, ani w usposobieniu, do brata nie podobna.
— Regie tak lubi małe dziewczynki... — uśmiechając się, odparła mistress Livingstone.
— I owszem, ale to jego zachwycanie się dziewczynkami nie tyczy się jakoś jego kuzynek — kwaśno zaprzeczyła pani Marston, spoglądając w stronę okna, przy którem siedziała przesadnie wystrojona dziesięcioletnia dziewczynka. — Prawda, że moja Lilka ma także swoje kaprysiki! Zupełnie słusznie czyni Rachela, że usiłuje tę małą Irlandkę utrzymać na właściwem stanowiska, ale Rachela jest tak dobra, że byle mała była czysto umytą i nie rozsypywała okruszyn po dywanie, to jej pozwala robić, co chce. Dziś wstąpiłam tam po śniadaniu i zastałam dziecko to, siedzące na kanapie, a Reginalda, grającego dla niej na fortepianie! Da pani temu wiarę?
Marjorie już od 10 dni zostawała pod gościnnym dachem sędziego Graya. Zbliżało się Boże Narodzenie, a pani Marston, która przybyła w celu urządzenia choinki dla bratanka, doznała niemiłego zdziwienia, widząc, że choinka już jest prawie przybraną i że drobne podarki, zawieszone na drzewku z napisem: „Marjorie“, były tak liczne, jak i prezenty, przeznaczone dla jej dzieci. Rex nie tylko, że wydał wszystkie swoje pieniądze na zabawki dla swej małej przyjaciółki, ale jeszcze uprosił babci, aby dla niej kupiła ciepłe, choć tanie popielicowe futerko. Dobra staruszka przydała zaś do niego parę czerwonych, wełnianych pończoszek własnej roboty i pudełko owsianego cukru. Zobaczywszy to, pani Marston nie chciała sprzeciwić się wprost bratu, lecz wystąpiła ze swemi żalami przed babcią, sądząc, że znajdzie u niej poparcie.
— Margie jest bardzo miłą i grzeczną dziewczynką — rzekła pani Livingstone, śmiejąc się w duchu z niezadowolenia
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.