siostry swego zięcia. — Regie zaś o tyle starszym jest od niej, że nie widzę nic złego w ich przyjaznym stosunku. Wiesz, moja Helenko, że nie wiem wprawdzie dlaczego, ale nie mogę uwierzyć, aby ona była irlandzkiego pochodzenia; mówi tak poprawnie i bez cudzoziemskiego akcentu, że mnie to mocno zadziwia.
— Czy jest Irlandką, czy nie, mniejsza o to, ale jeżeli ją przeznaczają do ochronki, to nie powinna pozostawać dłużej u mego brata — rzekła pani Marston.
— Szkarlatyna panowała w ochronce, więc nie możemy jej tam umieścić, póki obawa zarazy nie minie. Margie jest bardzo wątłą, a doktór Gibs powiedział, że znać, iż w dzieciństwie przechodziła ciężką jakąś chorobę, dlatego też zdrowie jej wymaga wielkiej pieczołowitości. Dziś widziałam się z ochmistrzynią zakładu, która mi mówiła, że jeszcze czworo dzieci leży chorych na wysypkę.
— W takim razie będę trzymać Lilkę zdala od tej dziewczynki. Nie życzę sobie, aby moja córka przebywała w podobnem towarzystwie.
— Tylko nie przesadzaj, moja Helenko — odparła babcia, szybko poruszając drutami. Obcowanie z czystemi, dobremi dziećmi nikomu ujmy nie przynosi. Moim córkom pozwalałam zawsze bawić się z dziećmi piastunki i nie wynikła stąd żadna dla nich krzywda. To mówiąc, babcia wyprostowała się z godnością.
Pani Livingstone pochodziła z bardzo znacznej rodziny i miała w sobie wiele rodowej dumy, chociaż nie lubiła przechwalać się swemi stosunkami.
Mroźny i pogodny dzień Bożego Narodzenia zabłysnął nad światem. Reginald, który bawił się z Margie rzucaniem kul śnieżnych na podwórzu, szedł do śniadania wesół i zarumieniony, gdy ciotka Rachela napomniała go, aby poszedł złożyć dziadkom życzenia świąt wesołych.
Po odejściu jego wzięła Marjorie na kolana i zaczęła jej opowiadać biblijną legendę o jasnej, błyszczącej gwieździe, która oczom mędrców i pastuszków zaświtała na niebie w ową cudowną noc zimową. Gdy następnie cała rodzina udała się do kościoła, Margie, która nigdy przedtem nie była w domu Bożym w dzień Bożego Narodzenia, ledwo mogła powstrzymać okrzyk zdumienia na widok złocistej gwiazdy, zwieszonej wśród festonów z kwiatów i zieleni. Gdy zaś poważne, a przejmujące tony organów zabrzmiały wśród ciszy, dziewczynka, zachwycona i zarazem przelękniona, zawołała wpół głośno:
— O! cóż to za wielkie, wielkie skrzypce!
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.