Za ukazaniem się w progu pani Livingstone ze sto pięćdziesięcioro dzieci, ubranych jednakowo w granatowe mundurki i białe fartuszki, zerwało się z miejsca i tyleż par oczu zwróciło się ciekawie ku biednej Marjorie, która nieśmiało skryła się za korpulentną figurę dozorczyni.
— Dzień dobry, dzieci! — zawołała babcia — przyprowadzam wam nową koleżankę. Miss Brooks, czy nie mogłabyś posadzić jej razem z tą małą, którą przyprowadziła tu pani Peters?
— Najchętniej. Chodź tu, Józiu.
Dziewczynka, nieco wyższa od Marjorie, wysunęła się z szeregu i, kłaniając się, stanęła przed opiekunką. Miała ona rude włosy, przewiązane czarną wstążką i uśmiechniętą, łagodną twarzyczkę, z której wyglądała para bystrych i figlarnych oczu.
— Oto jest Marjorie — przedstawiła miss Brooks. — Będzie siedzieć z tobą razem przy stoliku, a ty będziesz jej objaśniała lekcje.
— Dziatki wyglądają zdrowo i wesoło — rzekła pani Livingstone z zadowoleniem, spoglądając na rzędy hożych twarzyczek. — A teraz, zanim odejdę, zaśpiewajcie mi cośkolwiek.
— Dzieci! — zawołała miss Hanna, nauczycielka, stukając linją o stół dla przywołania ich do porządku. — Zaśpiewajcie pieśń, której nauczyła was miss Meta.
Dziecięce głosy, harmonijnie ułożone, odezwały się zgodnym chórem. Pani Livingstone zachęcała ich gestem i uśmiechem, uderzając takt nogą.
Marjorie, nienawykłej do podobnego widoku, wszystko się tu wydawało dziwnem. Po skończonej pieśni babcia podziękowała dzieciom, pomówiła parę słów na osobności z nauczycielką i, ucałowawszy serdecznie Margie, rzekła:
— W przyszłym tygodniu będę tu na miesięcznej sesji. Sprawuj się dobrze, kochaneczko, a w nagrodę Regie przyjdzie cię odwiedzić.
Gdy drzwi zamknęły się za dobrą panią Livingstone, biedna Marjorie uczuła się bardzo osamotnioną i była bliską płaczu. Nauczycielka, przywoławszy ją, zaczęła jej zadawać różne pytania, poczem dała jej kajet z wodnemi znakami i kazała przepisać dwie linje. Zanim jednakże Margie skończyła zadanie, nastała chwila pauzy i Józia, zamknąwszy pulpit, zawołała na nią, aby przyszła się bawić z innemi. Dziewczynka szła, ociągając się nieco, gdy naraz otoczyła ją zewsząd cała gromada dzieci.
— Jak się nazywasz? — pytano hałaśliwie.
— Marjorie.
— A nazwisko?
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.