przestać. Zamknąwszy pośpiesznie fortepian, pożegnał się z ciotką i kuzynką i, przepraszając je, że nie powróci dla spędzenia z niemi wieczoru, poszedł odprowadzić Margie do ochronki.
Dziewczynka, serdecznie ucałowana przez obie panie, odeszła ręka w rękę z Reginaldem, mając obie kieszonki fartuszka wypełnione łakociami dla Józi i Wilusia. Noc była ciepła, księżycowa; szli więc powoli, a chłód wieczorny zdawał się kojąco oddziaływać na rozstrojone nerwy chłopca. Gdy stanęli w bramie zakładu i Reginald pociągnął za dzwonek, nagle pod wpływem uczucia, z którego nie umiał sam sobie zdać potem sprawy, pochwycił dziewczynkę w oba ramiona i, ucałowawszy ją z niezwykłą czułością, rzekł wzruszony: — Bóg z tobą, maleńka! Nie zapominaj o twoim Rexie!
Wrócił do domu, gdzie zastał telegram od ojca, oznajmiający przybycie jego ostatnim pociągiem; usiadł w bibljotece, usiłując rozerwać się czytaniem pism perjodycznych, ale po chwili dostał takiego zawrotu głowy, że upadł na sofę i zasnął snom krótkim i niespokojnym, z którego zbudził się dopiero, usłyszawszy kroki ojca u drzwi.
— Czy to ty, papo? — zawołał, zrywając się i biegnąc ku niemu; ale naraz siły go opuściły, w uszach powstał szum straszny, a języki ogniste zaczęły mu latać przed oczami. Bezprzytomny padł w wyciągnięte ku niemu ramiona przerażonego ojca.
Gdy przyszedł do siebie, leżał na łóżku, a ojciec, pochylony nad nim, przykładał mu na głowę okład lodowy.
— Co to jest? — spytał słabym głosem. — Czy jestem chory? Papo, nie daj mi obcinać włosów, bo nigdy nie będą kręcić się jak twoje. Oto, co mi powiedział ten człowiek na księżycu, gdy byłem wczoraj z Marjorie u niego. — To mówiąc, znowu popadł w stan bezprzytomny.
Nad ranem zdeklarowała się bardzo silna gorączka, doktór był mocno zaniepokojony.
— Może być zapalenie mózgu — rzekł w odpowiedzi na strwożone pytanie sędziego — ale prędzej przypuszczam, że będzie tyfus; — nie dodał jednak, że panująca tyfusowa epidemja była bardzo złośliwej natury. Odszedł, zostawiwszy przepis i obiecując powrócić nad wieczorem.
Tego samego dnia pani Marston pojechała do babci Livingstone, aby jej przedłożyć propozycję pani Wilder, dotyczącą Marjorie.
Staruszka przychylnie wysłuchała jej planów.
— Byłoby to z wielką korzyścią dla małej, gdyby tylko
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.