— Jakże ci się podobam? Przypatrz mi się, moja gołąbko. Podnieś swoje śliczne, nieśmiałe oczęta i powiedz, czy nie wyglądam tak, że mogłabym być twoją mamą?
Marjorie drgnęła nieznacznie.
— Mama moja umarła — rzekła zwolna, podnosząc ku pani Wilder zamglone wejrzenie wielkich, siwych swych oczu.
— Wiem o tem, maleńka. A teraz powiedz mi, czy chciałabyś jechać ze mną do Nowego Yorku? Mieszkam w dużym, pięknym pałacu; dałabym ci mnóstwo lalek i pięknych sukienek i woziłabym cię codzień na spacer do parku powozem!
Marjorie, nie rozumiejąc, zwróciła pytające spojrzenie ku miss Brooks.
— Pani Wilder chce cię adoptować, dziecko, to jest chce cię wziąć na miejsce córeczki, którą jej Pan Bóg zabrał.
— Więc miałabym wyjść stąd na zawsze? — spytała Margie. — A czy tam pięknie?
— Tak! — krótko odparła opiekunka, której widocznie nie podobały się wybuchy czułości pani Wilder.
— Prześlicznie! — zawołała dama, całując z uniesieniem dziewczynkę. — Miasto jest duże, mój dom jeszcze większy i wygodniejszy, niż mieszkanie pana sędziego Graya.
— Pan sędzia... — szepnęła Marjorie niespokojnie. — O, nie mogę, nie mogę... iść do pani bez jego zezwolenia!... Ja do niego należę... On mnie znalazł... przytulił...
— Otóż właśnie pan sędzia jest za tem, abyś przeszła do mnie... pod moją opiekę... — gorąco nalegała pani Wilder, której sierotka ze swojemi siwemi oczami i łagodnem a delikatnem obejściem bardzo przypadła do serca. — Będę cię pieścić i kochać jakby moją własną córeczkę.
Ale Marjorie odpowiedziała głosem, w którym drżały gwałtem powstrzymywane łzy:
— A Meta... och!... a Regie... Nie mogę, pani... nie mogę!...
— Meta i Regie będą cię odwiedzać... a pan sędzia także często przyjeżdża do Nowego Yorku dla sądzenia spraw. Czyż nie chcesz przyjść do mnie, maleńka? — mówiła pani Wilder rozżalona. — Mnie tak smutno samej... Pan Bóg zabrał mi moją jedyną córeczkę.
Skarga osieroconej matki trafiła do serca opierającej się dziewczynki, której nie znęciły obietnice strojów i wygód pańskiego domu. Z własnego popędu zarzuciła jej rączki na szyję i pocałowała w twarz.
— Ja także byłam samotną i opuszczoną... — rzekła, z pro-
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.