stotą dziecięcą. — Ale mam Dolcię, która mi jest pociechą... Pani zapewne tak mnie potrzebuje, jak ja mojej Dolci?
— Prawda przemawia ustami prostaczków — zaśmiała się miss Brooks. — Dolcia to jej lalka — objaśniła zdziwioną panią Wilder. — Mam nadzieję, że pani zrobi z niej coś więcej, niż prostą lalkę. Jest w niej materjał na dobrą i zacną kobietę... Przeczuwałam to, że nie zatrzymamy jej długo u siebie.
Pani Wilder nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Słowa opiekunki i nieufne jej spojrzenia, zdradzały pewien brak uszanowania dla jej osoby; ubodły one głęboko światową i trochę próżną kobietę. Utuliwszy Marjorie w swoich objęciach, zapytała:
— Więc to rzecz ułożona, moja najdroższa? Przyjdziesz do mnie?
— Tak — z cichem westchnieniem odparła dziewczynka — to jest... jeżeli pan sędzia tego sobie życzy... i Regie także...
Pani Wilder okryła twarz jej pocałunkami, nazwała ją ukochanym aniołkiem, potem wydobyła pudełko cukierków z kieszeni, a wkońcu wsunęła jej na palec mały, złoty pierścionek z błyszczącym jaskrawo rubinem.
Marjorie pokraśniała z radości.
— Czy to dla mnie? — spytała.
— Tak, kochanie. W sam raz prawie na twój paluszek. Cieszę się, że masz takie zgrabne podłużne rączki, jak moje. A nóżki?... — dodała, oglądając je. — Gdy nałożysz cienkie, zamszowe buciki, będą wyglądać bardzo kształtnie.
Pomyśl o mnie, najdroższa, gdy spojrzysz na pierścionek... Jeszcze raz daj mi ucałować twoją śliczną buzię i do zobaczenia!... niezadługo!... Miss Brooks, jestem pani nieskończenie obowiązaną... Zechciej trzymać ją w pogotowiu na czas naznaczony. Do widzenia!
Szeleszcząc jedwabiami, pani Wilder odeszła zadowolona i oczarowana wdziękiem małej swej pupilki.
Marjorie patrzała na odjeżdżającą przez okno i dziwne uczucie trwogi i nieufności napełniło młode jej serduszko, gdy spostrzegła, że nowa jej protektorka wsiadała do powozu pani Marston. Czuła ona instynktownie, że siostra sędziego nie była jej przychylną.
— O! pani, czy myślisz, ze ta pani będzie dobrą dla mnie? — zwróciła się do miss Brooks, z zapytaniem, w którem czuć było łzy powstrzymywane.
— Dobrą? tak — odparła opiekunka, która pomimo niekorzystnego przekonania, jakie powzięła o pani Wilder, nie chciała zniechęcać do niej dziewczynki. — Wiesz, Marjorie, że u nas
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.