Pan Wilder podniósł głowę z za dziennika, który trzymał w ręku, i rzekł:
— Moja droga, proszę cię, nie dawaj Marjorie herbaty wieczorem. To źle oddziaływa na nerwy dziecka. Miałaś tego dowód na Horacym.
Siedzący opodal młody chłopiec wykrzywił się, urągając Marjorie i mruknął pocichu jakiś niegrzeczny wyraz.
Wtem dzwonek u bramy zatętnił tak ostro, że pani Wilder jęknęła z cicha i omdlewająco opuściła się na adamaszkowe poduszki otomany. John powtórnie pojawił się w salonie, niosąc telegram na srebrnej tacy.
Maleńka rączka dziewczynki uchwyciła nerwowo dłoń pana Wildera w chwili, gdy rozdzierał żółtą kopertę.
— Depesza do mnie! Och! cóż tam słychać?!
Pan Wilder przebiegł oczami pismo i uśmiechnięty zwrócił się do swojej wychowanki.
— Winszuję ci, maleńka! Oto co nam donoszą: „Regie wyszedł z niebezpieczeństwa. Bardzo osłabiony, ale będzie żył! Uściśnienia dla Marjorie“.
— Chwała Bogu! — zawołała z kanapy pani Wilder. — Teraz będziemy przynajmniej już spokojni; kochana Margie zapłakiwała się codziennie za tym chłopcem i gotowa była wkońcu dostać zapalenia oczu.
Łzy, przeciw którym zwykle oponowała pani Wilder, ale już łzy gorącego dziękczynienia, spływały i teraz po wychudłych licach sierotki. Pan Wilder wziął ją na kolana.
— Przestań, maleńka — mówił z cicha, a w głosie jego, choć nienawykłym snać do pieszczot, czuć było tyle szczerego współczucia, że Margie, nie chcąc go martwić, otarła oczy i rzekła ze zwykłym swoim spokojem:
— Niech pan daruje, jeżeli łaska. Nie mogłam się powstrzymać... Regie był tak dobry dla mnie i tak mi smutno było odjeżdżać, nie widząc się z nim... nie pożegnawszy go...
— Marjorie, kochanie, nie miej zwyczaju powtarzać co chwila „jeżeli łaska“; to trąci pospólstwem. Już cię raz prosiłam o to — rzekła pani Wilder.
— Dobrze, pani — rumieniąc się, słodko rzekła dziewczynka.
— Dobrze, mamo — poprawiła pani Wilder.
— Będę się starała pamiętać, mamo — posłusznie rzekła Marjorie, a pan Wilder, słysząc tę słodką nazwę, daną jego żonie, czulej przytulił dziecko do siebie.
Ślicznaż bo to była główka, która z rozrzuconemi złocistemi włosami leżała na jego ramieniu! Pani Wilder, wierna swojej
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.