— Przykro mi jest odmawiać ci — rzekł pan Wilder łagodniej, widząc błagalny ruch żony — ale obowiązkiem moim jest zapobiec, abyś nie marnotrawił daremnie pieniędzy, coby zgubne następstwa mogło pociągnąć dla ciebie w przyszłości... Oto masz dziesięć dolarów, które powinny i muszą wystarczyć ci do końca miesiąca. Przed upływem tego czasu nie wolno ci prosić o pieniądze... Aureljo — dodał, zwracając się do żony, tonem stanowczym, którym posługiwał się w rzadkich tylko razach, ale który dlatego właśnie nakazywał bezwzględne posłuszeństwo — zechciej pamiętać, że proszę i wymagam, abyś nie dawała nic Horacemu z prywatnych swoich funduszów, nie porozumiawszy się ze mną.
Horacy niechętnie wziął pieniądze i wyszedł, mrucząc coś pod nosem i trzaskając drzwiami za sobą. Pan Wilder westchnął głęboko i w milczeniu usiadł napowrót do czytania. Mąż i żona nie zamienili ani słowa więcej w tym przedmiocie.
Ale Horacy nie poprzestał na tem. Nazajutrz, koło południa, gdy matka siedziała w buduarze, przerzucając najświeższy francuski romans, zaszedł ją znienacka i, pocałowawszy w twarz, rzucił się niedbale na sofę.
Pani Wilder, ucieszona niezwykłym objawem czułości syna, zapytała go, czyby nie zechciał przejechać się z nią po parku przed obiadem.
— Ani myślę! — odburknął niecierpliwie. — Mam się zejść z kimś o trzeciej. Czegóż to ojciec taki zły był wczoraj? Czy poniósł jakie straty?
— Mam w Bogu nadzieję, że nie! — zawołała pani Wilder. — Niedobry chłopcze, jakże mnie przestraszyłeś! Przeciwnie, jeszcze, zeszłego tygodnia ojciec mówił mi, że interesy idą mu bardzo dobrze i że jakaś spekulacja powiodła mu się znakomicie.
— Więc czemuż taki sknera z niego, że mi nawet tych nędznych dwudziestu pięciu dolarów odmawia? — zawołał przykładny synalek.
— Pewnieś znowu narobił długów! — podchwyciła przestraszona matka. — Wiesz, jak się ojciec gniewa o to... Ach! czemuż, czemuż ty się raz nie odmienisz, Horciu! Chciałabym, abyś się nauczył zachowywać przyzwoicie... tak, jak Reginald Gray naprzykład.
— Przestańcież raz wszyscy nudzić mnie tym Reginaldem!... Cóż u licha on mnie obchodzi?! Nie mogę już słuchać tego nazwiska! Ten bęben także ciągle tylko mi nim nad uszami klekocze... Ale dodał, zmieniając ton grubiański na pieszczot-
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.