poczciwie i szczerze patrzą na człowieka... Moja śliczna panienko, bądź łaskawa powiedzieć panu sędziemu, że Barnej Brian pragnąłby dostąpić zaszczytu widzenia się z nim“.
Meta tak komicznie naśladowała irlandzki akcent, że Regie rozśmiał się i jednocześnie zawołał:
— Barnej?! ależ to ten skrzypek Marjorie! Biedak, jakiż go przykry zawód czeka, że jej nie zobaczy!... Czy nie mógłbym go widzieć, papo?
— Nie, moje dziecko, wiesz, że ci zalecono jak największy spokój... Nawet przyjście Mety sprawiło ci już trochę gorączki... dostałeś zaraz wypieków na twarzy. Nie pozwolę jej też długo pozostać... Pamiętaj, moja droga — dodał sędzia, gładząc rumieniejącą się twarz bratanki — nie daj mu zbyt wiele mówić.
Wyszedłszy do przedsionka, sędzia zastał Irlandczyka, stojącego u drzwi i mnącego nieśmiało kapelusz w rękach.
— Odszukałeś mnie więc, mój poczciwcze! — rzekł sędzia uprzejmie, ściskając spracowaną rękę przybyłego. — Bardzo rad jestem, że cię widzę. Przejdź, proszę, do mego gabinetu. Jakżeś się do mnie dostał?
— Częścią odbyłem drogę koleją, a częścią pieszo, pracując, jak mogłem, na kawałek chleba. A jakże się ma moja perełka, Margie? Tęskniłem do niej całą długą zimę.
Sędzia zmusił Barneja, aby usiadł, a potem dopiero opowiedział mu oględnie o zmianie, zaszłej w losie Marjorie.
Twarz poczciwego Irlandczyka zasępiła się bardzo, gdy się dowiedział, że przybył za późno i zastał gniazdko puste po ptaszku, który pofrunął w dalekie strony.
— Rozumie się, Wasza Dostojność wiedziała, co robi — rzekł nareszcie — ale obawiam się, że ja już nigdy mojej ślicznotki nie zobaczę... Czy choć nie zapomni o mnie całkiem?... ale trudno się inaczej spodziewać... wszak to dziecko jeszcze...
— Tak, ale dziecko z wdzięcznem i kochającem sercem — odparł sędzia, wzruszony przywiązaniem Irlandczyka. Nie, mój poczciwy Barneju, upewniam cię, iż Margie nigdy cię nie zapomni... Mam tu coś, co pewnie poleciłaby mi oddać ci, gdyby przeczuła, jak długą i nużącą podróż podejmiesz dla zobaczenia jej. Przypatrz się, proszę, prawda, że podobna?
To mówiąc, sędzia z biurka wyjął dwie fotografje, które podał Barnejowi. Artysta, tak trafnie uchwycił podobieństwo, że wielkie, smętne a łagodne oczy sierotki żywcem prawie patrzeć się zdawały na obu swoich przyjaciół.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.