Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ot tak!... John idzie do Hoboken, a Jędrzej wyjechał do żony na wieś. Kucharka rada będzie uwolnić się na dzień jeden, aby pójść do swoich znajomych, a jeżeli będziesz grzeczna, to cię zabiorę do Delmonika na obiad...
— Czy mama nie miałaby nic przeciw temu? — z pewnem powątpiewaniem zapytała Marjorie, która instynktownie nie dowierzała uprzejmości Horcia.
— A cóż jej to może szkodzić! Ale... rozmyśliłem się; zatrzymamy lepiej kucharkę w domu. — Ty podły psiaku! czego skaczesz na mnie?!
Dandys dostawał zwykle swój obiad podczas deseru i tym razem ośmielił się przypomnieć o obecności swojej Horacemu. Marjorie zerwała się z siedzenia, aby zapobiec silnemu uderzeniu, które obiło się o biedne psiątko, ale już za późno. Dandys, skomląc żałośnie, rzucił się w objęcia małej swojej pani.
— Jak śmiesz tak niegodziwie obchodzić się z moim pieskiem! — namiętnie zawołała dzwczynka, stając przed nim z pałającemi oburzeniem oczyma. — Powiem papie, jaki jesteś okrutny... Biedny Danduś nie zrobił ci przecież nic złego... dopominał się tylko o swój obiad.
— Zabiłbym to nikczemne zwierzę, gdybym się nie obawiał, że ojciec wydali mnie za to z domu i zamknie na jakiej prywatnej pensji! — zawołał Horacy. — Ale ciebie nie minie kara za twoją bezczelność, ty irlandzka żebraczko!
Pochwycił Dandysa z rąk jej i wybiegł z pokoju. Marjorie rzuciła się za nim, wołając żałośnie, aby jej oddał pieska, ale począł tak szybko krążyć z nim dokoła stołu, że dziewczynka dostała silnego zawrotu głowy i zaledwie zdołała utrzymać się na nogach. Widząc ją tak chwiejącą się, chłopiec wybiegł z sali, śmiejąc się głośno, i hałaśliwie zatrzasnął drzwi za sobą.
Zostawiwszy Marjorie pogrążoną we łzach, Horcio poskoczył szybko do swego pokoju i zamknął Dandysa w przyległej ciemnej komórce, dając mu ciastko, aby przestał skomleć. Potem zdjął z haka klucze od stajni i tylnemi schodami zszedł na dół, przekonawszy się po drodze, że nikt go nie widzi. Kredens był pusty, a gaz przykręcony; Jan bowiem, korzystając ze swobodnej chwili, poszedł na herbatę do panny Lizety.
— Pole wolne! — pomyślał w duchu. — No, damże ja jej teraz za swoje! Popamięta mnie długo!
Na dole panowała cisza. Kucharka wyszła na pogawędkę i klucz od kuchni zabrała z sobą. Wydostawszy się przez boczne drzwi, Horacy zmierzał ku stajniom. Była godzina ósma wieczorem; mrok zapadał na dworze, a latarnie uliczne zapalały się