sobie siedlisko... Oddychając z wielką trudnością i stąpając ciężko po skrzypiących, brudnych schodach, żebraczka weszła aż na czwarte piętro, klnąc, gdy naraz potknęła się o jakąś postać, leżącą wpoprzek progu.
— Przestań kląć, babko! — zawołała młoda kobieta, podnosząc się z ziemi. — Tchu mi nie staje w piersi w tę noc upalną. Wyjdę chyba na ulicę zaczerpnąć powietrza.
— Trzymaj język w gębie... Nancy! — szorstko odparła stara kobieta. — Zapal łojówkę i poświeć mi; zobaczę, co się da zrobić z tą małą.
Nancy potarła zapałkę i wyszukawszy ogarek świecy, podeszła do tapczanu, na którym Molly złożyła swój ciężar.
Żółty, chwiejny płomień padł na śmiertelnie bladą twarz Marjorie, na złociste jej rozsypane w nieładzie włosy i czerwoną pręgę krwi wpoprzek czoła.
— Miłosierny Boże! — zawołała Nancy, padając na kolana. — Jakże podobna do mego Gima, nawet ranę ma w tem samem miejscu, co mój biedak, gdy go śmiertelny cios trafił. Jakiż znów nowy piekielny zamiar zaświtał w twojej głowie, babko?
Słowa te wymówiła płaczliwym, ale dzikim prawie głosem, poruszając silnie kościste ramię starej kobiety.
— Uspokój się — łagodniejszym głosem odparła Molly, patrząc niemal trwożliwie krwią nabiegłemi oczyma w rozjątrzoną twarz Nancy. — Mam tylko dobro dziecka na względzie... Uległa wypadkowi, więc przyniosłam ją do ciebie, abyś ją pielęgnowała.
— Uległa wypadkowi, powiadasz? — podejrzliwie odezwała się młoda kobieta. — Dziwny to musiał być wypadek, który przyprowadził biedne dziecko do podobnego stanu...
— Przysięgam, że tym razem mówię prawdę... — zaklęła się kobieta. — Może zresztą rana nie jest śmiertelna... Obejrzyj ją.
Nancy tymczasem zaczerpnęła wody z wyszczerbionego dzbanka i starą szmatą zwilżała delikatnie skrwawione czoło Marjorie. Twarz młodej kobiety łagodniejszy przybrała wyraz i coś, niby łza, zabłysła w jej oku.
— Zdaje mi się, że oddycha, choć rana jest głęboka, a długa, jak mój palec — rzekła podnosząc się z miejsca. — Podtrzymaj jej głowę, a ja pobiegnę po lód i przyłożę jej do skroni.
Marjorie wydała cichy, bolesny jęk i nawpół otwarła zamglone oczy, ale je natychmiast zamknęła. Nancy wydostała parę pensów z blaszanego pudełka i poleciwszy surowo starej, aby nie spuszczała dziecka z oczu, szybko zbiegła ze schodów.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.