głowę... Gdy wyzdrowieję, odeślesz mnie do mojej własnej mamy — nieprawdaż?
Dobra kobieta przyrzekła jej zrobić to, o co prosiła i łagodnemi słowy utuliła do snu. Daremnie usiłowała ona, bodaj podstępem, zasięgnąć wiadomości od starej, skąd wzięła Marjorie, lecz żebraczka była sprytna, mimo że nałóg zamącał jej zmysły, i nie wydała się z tem, wymyślając za każdym razem coraz to nowe kłamstwo. Biedna zaś dziewczynka, zapytywana o to przez Nancy, tak cierpiący przybierała wyraz, siląc się na zebranie myśli, że ta zaniechała zamiaru badania jej daremnie.
Ale gdy nastała słotna jesień i konary drzew zaczęły się uginać pod wichrem i deszczem, nowe nieszczęście spotkało Marjorie. Nancy zapadła ciężko na zdrowiu i opieka jej przestała chronić dziecko od prześladowań starej pijaczki i jej nikczemnego towarzysza.
Doktór Boddy wdawał się nieraz między nich, ale odwiedziny jego nie powtarzały się często. Wiedźma zaś nienawidziła skradzionej przez siebie dziewczynki i miała do niej złość, że nie umarła podczas choroby. Dręcząc ją bez miłosierdzia, wodziła za sobą po mieście, każąc jej dźwigać ciężki koszyk, w który rzucała kości i gałgany, zbierane ze śmietników. Dotkliwemi razami okładała wychudłe plecy biednej sieroty tak, że w końcu siwe jej, wystraszone oczęta, przybrały taki wyraz bolesny, iż przechodnie litowali się nad nią.
Jakże Marjorie pragnęła umrzeć, aby wypocząć pod ziemią po tych długich, nużących dniach i okropnych nocach, spędzanych w dusznej atmosferze poddasza, wśród dwojga pijaków, znęcających się nad nią bez miłosierdzia! Nancy leżała, jęcząc z bólu, niezdolna poruszyć ręką ani nogą, a ilekroć Marjorie zbliżała się do chorej, aby jej wyświadczyć drobną jaką przysługę, dręczyciele jej bili ją za to i obsypywali przekleństwami.
— Powiem ci coś, Maryniu — szepnęła jej raz Nancy do ucha. — Jeżeli to dłużej potrwa, ty tutaj nie wytrzymasz... Poproszę doktora Boddy, aby coś obmyślił dla ciebie, a jeżeli ci się sposobność nadarzy, ucieknij od tej czarownicy... kochanie ty moje, co mi tak przypominasz moje biedne, zmarłe maleństwo. Gdybym była zdrowa i mogła bronić cię przeciw nim, nie doradzałabym ci tego kroku. Ale widzisz, jaki ze mnie Łazarz... a oni... oni może chcą cię życia pozbawić... Jeżeli ci już za bardzo dokuczą, zawołaj policjanta... on ją wpakuje do więzienia, a ty i ja odetchniemy przecież swobodniej...
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.