— Cóż wy tam zmawiacie się przeciw mnie, wy łotrzyce? — zasyczał gniewny głos starej Molly. — Ruszaj, bębnie, w drogę i trzymać mi koszyk prosto! Ja cię nauczę spiskować, ty jakaś!...
I silną pięścią wymierzyła dziewczynce uderzenie, od którego ta zachwiała się na nogach; ale widząc bolesne przerażenie Nancy, stłumiła krzyk w piersi i dźwigając koszyk, zeszła po skrzypiących schodach, ocierając ukradkiem kilka łez, które stoczyły się jej z oczu.
Molly wpadła w lepszy humor, otrzymawszy zaraz jałmużnę od dwóch przechodniów. Pośpieszyła do szynku, aby pokrzepić się kilku kieliszkami piołunówki, poczem oświadczyła wesoło, iż zamierza udać się do „harystokratycznej dzielnicy“, aby tam popróbować szczęścia.
— Stare nogi mi dokuczają — mruczała sama do siebie — ale mam pieniądze... przejadę się.
To mówiąc, wygramoliła się z trudnością do przejeżdżającego omnibusu i zajęła jedyne wolne miejsce, nie troszcząc się wcale o biedną Marjorie. Siedzący obok niej wyrobnik spojrzał na wynędzniałą i smutną twarz dziecka, na zmęczone jej nóżki, powstał z siedzenia i wskazał jej opróżnione miejsce. Rumieniec żywej wdzięczności wystąpił na blade lica dziewczynki, nienawykłej do podobnej uprzejmości.
— Dziękuję, o! bardzo, bardzo panu dziękuję! — wyszeptała tak cichym i żałosnym głosem, że niema skarga tych słów dźwięczała długo potem w uszach nieznajomego. Miał on małą córeczkę w domu, a litościwe jego serce, które szlachetnie biło pod flanelową rzemieślniczą bluzą, wzdrygało się na myśl, coby to było, gdyby ujrzał kiedy taki wyraz cierpienia i rezygnacji na hożej twarzyczce swojej małej Nelly...
Ruch omnibusu uśpił wkrótce starą Molly, której głowa opadła na główkę dziewczynki. Trwało to kilka minut, gdy przypadkowo Marjorie poruszyła się niechcąco. Stara ocknęła się, zamruczała jakieś przekleństwo i uszczypnęła ją w ramię tak silnie, że dziewczynka o mało nie krzyknęła z bólu; potem znowu spokojnie złożyła rozczochraną, siwą głowę swoją na to samo miejsce.
Marjorie ściągnęła jak do płaczu blade swoje usteczka. Wrażliwe dziecko kryło się, jak mogło, przed wzrokiem przyzwoicie ubranych pasażerów. Wstydziła się niewypowiedzianie swojej towarzyszki i usiłowała rozerwać się, przyglądając się ulicom i placom miejskim.
Naraz oczy jej spotkały skierowane ku sobie wejrzenie pięknej, młodej pani, siedzącej naprzeciwko.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.