Marjorie miała wrodzone zamiłowanie do wszystkiego, co piękne, a nieznajoma pociągała ją ku sobie świeżością ślicznej cery, słodyczą łagodnie wykrojonych ust i spojrzeniem ciemnych, błyszczących oczu; patrzały one na nią z tak serdecznem politowaniem, że pod niemą ich pieszczotą usta sieroty zadrgały boleśnie, a łezka stoczyła się z jej ocząt.
Nieznajoma pani ubrana była wykwintnie, a ręce jej, obciągnięte długą, duńską rękawiczką, ozdobione były złotemi bransoletkami. Zapatrzona w nie Marjorie poruszyła się znowu nieznacznie; wtedy stara pijaczka zerwała się ze złością i z całej siły swej trzęsącej pięści wymierzyła dziecku policzek.
Marjorie krzyknęła z bólu, a nieznajoma pani w jednej chwili zerwała się i rzuciła się ku niej.
— Czy cię zraniła, moje biedne dziecię? — zawołała z pałającemi oburzeniem oczami. — Ta kobieta jest szaloną lub pijaną!... Chodź, usiądź tu na mojem miejscu.
Kilku panów powstało jednocześnie, ofiarując damie swoje siedzenia. Stara Molly usiłowała powstać, ale zbyt była pijaną, aby mogła utrzymać się o własnej sile, to też runęła jak długa koło ławki. Powstało zamieszanie. Konduktor zatrzymał omnibus, jeden z pasażerów zawołał policjanta, a nieznajoma pani silnie ujęła drżącą rączkę Marjorie w swoje dłonie. Jeden z mężczyzn, który stał na przedniej platformie, przybliżył się, aby zobaczyć, co zaszło.
— Ach! to pani, miss Wirginjo! — zawołał, uchylając kapelusza. — Cóż pani porabia? Nie wiedziałem, że pani jest w mieście.
— Zatem musiałeś pan nie otrzymać mojej karty, panie Randolfie — rumieniąc się, odparła piękna nieznajoma. Ojciec i ja stoimy w hotelu Bellevue.
— Niech mi pani pozwoli odprowadzić się do domu — skwapliwie podjął młody człowiek.
Ale nie mógł dosłyszeć odpowiedzi, taki hałas zrobił się dokoła starej Molly, która, klnąc, odgrażała się przybyłemu po nią policjantowi. Miss Wirginja zwróciła się do Marjorie:
— Moje dziecię, w czem mogłabym ci być pomocną?
— O! zabierz mnie pani z sobą! — tuląc się do niej, błagała dziewczynka. — Nie oddawaj mnie w jej ręce napowrót! Zabije mnie!... Nawet Nancy radziła mi uciec od niej...
— Uspokój się, biedna moja maleńka! Nie pozwolę, aby cię krzywdziła — zapewniała miss Wirginja, przypatrując się z gorącem współczuciem sinej plamie, jaką pięść starej pijaczki zostawiła na policzku dziecka. — Czy to twoja matka?
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.