sierotą i powiedziałam sobie, że jeżeli w mocy mojej będzie choć trochę radości wnieść do twego życia, to uczynię to najniezawodniej.
Marjorie z nieopisanem uczuciem przytuliła się do niej.
— Odczuwam gorąco twoje położenie, moja biedna, maleńka Daisy — mówiła dalej. — Choć życie twoje upłynęło wśród zmartwień i biedy, a moje od kolebki otoczone było przywiązaniem i dostatkami; ale tak tobie, jak mnie zarówno brak kochającej matki... czy nie tak, kochanie? Może one obie z wysokości tych pogodnych niebios spoglądają na nas w tej chwili i cieszą się, że los postawił cię na mojej drodze. Pamiętaj, dziecię, miej zawsze zaufanie do mnie i jak matce swojej zwierzaj mi się z tem, co cię boli, lub niepokoi.
Marjorie przyrzekła jej to, a serdeczne słowa jej opiekunki wyryły się w kochającem sercu sieroty zgłoskami niezatartej wdzięczności.
— Panienko — odezwała się Myrjam z progu — Kareta czeka, a konie się niecierpliwią. Czy mam podać kapelusik miss Daisy?
— Myrjam przyzwyczaiła się nazywać Marjorie „miss Daisy“, a gdy ją Wirginja zapytała, dlaczego tak mówi, odparła bez namysłu:
— To jest pańskie dziecko. Przekona się paniusia kiedyś, że stara Myrjam mówi prawdę.
Dwa miesiące upłynęły od chwili, gdy dziewczynka przybyła do Filadelfji, a miss Clive nic jeszcze nie postanowiła względem jej przyszłości. Urządziła systematyczny rozkład dnia dla niej, pilnowała regularnie jej nauk, a w dni, w które nie zabierała jej z sobą do miasta, posyłała ją na spacer pod opieką Myrjam.
Młode przyjaciółki Wirginji śmiały się i żartowały z nowego jej kaprysu, ale ona nic sobie z tego nie robiła i nie ustawała w gorliwem spełnianiu dobrowolnie przyjętych na siebie obowiązków. Przywiązywała się coraz bardziej do małej swej protegowanej i nosiła się już od jakiegoś czasu z myślą, do której wykonania czekała tylko aprobaty ojca.
Tego dnia nikogo obcego nie było na kolacji, i Marjorie, posłuchawszy przez pół godziny śpiewu miss Wirginji, poszła spać, ucałowawszy czule na dobranoc swoją opiekunkę. Gdy po jej odejściu pan Clive zapalił cygaro, córka, usiadłszy na ulubionem swem miejscu, u nóg jego, rzekła:
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.