Zostawmy ją tam siedzącą spokojnie pod oknem nad stosem książek i, korzystając z przywilejów autora, przeskoczymy jednym zamachem pióra następne sześć lat, aby odsłonić nową kartę życia naszej małej bohaterki.
Wchodzimy do obszernego, staroświeckiego domu, zbudowanego na wzór wszystkich mieszkań plantatorów. Duża sień na parterze przedziela pokoje od kuchni. Sień ta, łącząca część gospodarską i ułatwiająca dozór nad służbą, została przybudowaną, gdy stara pani Frost wraz z siostrzenicą swoją, Deborą, zamieszkały przy wnuku owdowiałym. Od tego czasu jednak rodzina poniosła bolesną stratę, umarł bowiem także i Ruben Frost, ojciec dwojga dzieci, Pozy i Puka. Wtedy staruszka babka, mianowana opiekunką małoletnich sierot, osiadła stale na plantacji, mając przy sobie do pomocy, oprócz Debory, wnuczkę swoją, Dorę Lyndon. Choć gospodarstwo z przyczyny wojny domowej, szerzącej się w kraju, szło w ruinę i coraz bardziej upadało, pani Frost trwała niewzruszenie w postanowieniu bronienia i utrzymania dla wnuków resztek ojcowskiej spuścizny.
— Wszystko przepadło! — mówił mały Puk, wyglądając przez okno zdesperowany. — Takie już moje szczęście! Ile razy chcę pójść do sadzawki łowić żaby, zawsze wtedy deszcz zaczyna padać.
— Jonatanie Edwardzie Frost! — zawołała zgorszona Pozy, opuszczając lalkę — czy ci nie wstyd chcieć pogody, gdy ziemia pragnie deszczu?
— Nie, nie wstyd mi! — rezolutnie odparł chłopczyk. — Przez dwa tygodnie deszcz nie padał!... mógł poczekać jeszcze jeden dzień... Tak mi się chciało złapać choć jedną zieloną żabkę!... Chciałbym nawet, żeby zawsze była pogoda.
— Jesteś samolubem! — energicznie zaprotestowała siostrzyczka. — Czyż ci tylko co nie mówiłam, że ziemia łaknie deszczu? To mówiła wczoraj wieczór i Silwy, i ciotka Debora. Pan Bóg nie będzie cię kochał, jeżeli tylko zawsze o sobie będziesz myślał.