Sylwja, piastunka dzieci, zajęta była w przyległej pralni krochmaleniem białych sukienek Pozy. Dziewczynka, położywszy ciastko swoje na blasze, przybiegła, ofiarując jej swoją pomoc; wdrapała się więc na stołek, chcąc się dostać do balji, i cały słoiczek błękitnej farbki, schwycony ze stołu, wsypała do wody.
— Chryste Panie! — wykrzyknęła murzynka, chwytając oburącz małą przestępczynię i dość gwałtownie stawiając ją na ziemię. — Cóż panience znowu strzeliło do główki?... Któż tak robi? Proszę-no popatrzeć! Całe pranie na nic... Że też to panienka nigdy spokojnie w miejscu usiedzieć nie może!
— Przecież zawsze lejesz farbkę do wody, Sylwjo — broniła się Pozy — widziałam to na własne oczy.
W tejże samej chwili głośny krzyk dał się słyszeć w kuchni, a Sylwja i Pozy, dając za wygraną argumentom, pobiegły zobaczyć, co się dzieje.
Chloe spostrzegła z przestrachem strumienie wody, płynące po podłodze; schwyciła więc Puka za ramię i trzęsła nim z całej siły; on zaś bronił się, krzycząc, machając rączkami, kopiąc nogami i usiłując ugryźć ją w rękę, aby się tylko uwolnić.
Blot zaś, mały czarny jamnik, przywiązany bardzo do Puka, dawał jednocześnie dowody tego przywiązania, szczekając głośno i przyskakując ztyłu do bosych nóg kucharki.
— Co się stało? — zawołał ostry głos z progu, i ciotka Debby, objąwszy jednym rzutem oka położenie, uniosła suknię w górę, przeszła szybko na palcach po zalanej podłodze i zakręciła kurek od wodociągu, zapobiegając dalszej powodzi.
— Jak żyję, nie widziałam takiego dziecka! — zawołała energicznie. — Chloe, puść go! Puk, zaprzestań tych krzyków i powiedz, co cię skusiło do tej nowej psoty?
— Siedmiu złych duchów — uroczyście odparł chłopczyk, przypomniawszy sobie czytany tego dnia ustęp z biblji.
— Nieznośny smarkaczu! — strofowała ciotka, walcząc między gniewem a ochotą do śmiechu. — Sama już nie wiem, co z tobą począć! Czy widzisz, ile kłopotu narobiłeś? Weź ścierkę, Sylwjo, i pomóż Chloe uporządkować kuchnię.
— Chciał tylko szczura wypędzić z dziury — tłumaczyła Pozy, stając obok brata i gotując się do walecznej obrony.
— Tak — potwierdził Puk — chciałem widzieć, jak szczur będzie uciekał... O, ciociu Debby, czy myślisz, że byłby się naprawdę utopił?
Ciotka nie chciała wszczynać dyskusji w tym przedmiocie.
— Niebo się wyjaśnia! — zawołała nagle Pozy, wyjrzawszy przez okno.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.