Pani Moulton ucałowała swoją wychowankę, otuliła ją starannie w ciepły szal i odprowadziła do drzwi.
Dom pana Clive oświetlony był rzęsiście, a gdy Marjorie pociągnęła za dzwonek, Myrjam wybiegła naprzeciw niej ze stołowego pokoju.
— Nareszcie panienka przyszła! — zawołała, witając ją — proszę wejść do pokoju, pani czeka na panienkę. Wszyscy goście poszli się ubierać.
Oddawszy swój koszyk pannie służącej, Marjorie lekko wbiegła na górę.
Śliczna miss Wirginja była teraz piękną panią Randolph i trudno było spotkać szczęśliwszą i bardziej uroczą młodą mężatkę. Domysły i życzenia wiernej Myrjam sprawdziły się, choć srogiego doznała zawodu, bo uroczystości weselne, na które tak się zgóry cieszyła, odbyły się bardzo skromnie. Groźne tchnienie wojny zmroziło weselne kwiecie; odgłos trąb i huk armat zagłuszyły radosne dźwięki spiżowych dzwonów. Wirginja poślubiła młodego swego rycerza w wigilję dnia, w którym tenże udał się na plac wojny.
Męczarnie niepokoju, jakie młoda małżonka przebyła przez następne sześć tygodni, nie dadzą się niczem opisać.
Gdy wkrótce powrócił z zamiarem powtórnego zaciągnięcia się do wojska jako ochotnik, Wirginja towarzyszyła mu do obozu, spędzając połowę roku wśród niebezpieczeństw i ciągłej trwogi o życie ukochanego męża, a drugą połowę wypoczywając pod rodzinnym dachem. W piersi jej biło dzielne i waleczne serce; to też, pomimo wszystkiego, nie traciła ona nigdy ducha, krzepiła odwagę ojca, pocieszała go w smutku i wiernej a niezachwianej przyjaźni dochowała wyratowanej przez siebie sierocie.
Wkońcu Fred Randolph, ranny na polu bitwy, odesłany został do domu pod opiekę żony. Gdy wyszedł z niebezpieczeństwa, Wirginja z całą energją zabrała się do wspierania komitetu dla niesienia pomocy rannym i w tym celu urządziła całą serję przedstawień, które znaczny dochód przynosiły biednym wojownikom.
— Czy to ty, Daisy? — zapytał kapitan Randolph. — Wejdź, proszę, i osądź sama, jaka tyrania zrobiła się z tej mojej żony... Nie wiem nawet, czy mi pozwoli zejść na dół, aby być świadkiem jej sukcesów. Pytam się, co przyszło do głowy szkockiej królowej Marji, żeby chcieć własnoręcznie bandażować ramię ubogiego jakiegoś żołdaka z dziewiętnastego wieku?
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.